Okiem dietetyka: cała prawda o czekoladzie. Na temat czekolady napisano już wiele. Jest obiektem pożądania lub nienawiści, kiedy pośrednio odpowiada za dodatkowe kilogramy, których wcale sobie nie życzyliśmy. Przypisuje się jej wiele rozmaitych właściwości, łącznie z tym, że jest afrodyzjakiem.
Dzieje trudnego sąsiedztwa Miasteczko Śląskie – Huta Cynku „Miasteczko Śląskie” Następstwa społeczne, ekonomiczne, środowiskowe obecności Huty Cynku w granicach miasta. Skutki demograficzne, społeczno-zawodowe, gospodarcze, infrastrukturalne, przyrodnicze i zdrowotne dla mieszkańców problematyka może być przedmiotem odrębnych sesji oraz rozpraw. Jest to wciąż nie do końca przezwyciężony problem , zaś w uproszczeniu można powiedzieć, że w całej blisko 460-letniej historii miasta stanowi największe wyzwanie. Podjęta przed 57-laty decyzja o lokalizacji na terenie Miasteczka Śląskiego Huty Cynku, niezależnie od racji i uwarunkować ówczesnych lat, stanowiła duże dowartościowanie miasta. Jednocześnie inwestycja ta miała na celu odciążenie pod względem ekologicznym i społeczno – środowiskowym centrum aglomeracji górnośląskiej. Umożliwiła likwidację przestarzałych , o technologii XIX – wieku hut cynku i ołowiu zlokalizowanych na terenie: Szopienic, Bytomia, Radzionkowa, Siemianowic Śląskich, Lipin Śląskich, a jednocześnie przerób milionów ton zalegających na tutejszych hałdach żużli z hutnictwa metali nieżelaznych z poprzedniego okresu. W tym zakresie zamiar budowy nowej najbardziej nowoczesnej na tamte czasy huty cynku był przedsięwzięciem potrzebnym, tym bardziej, że założono budowę nowej huty poza obszarem zabudowy mieszkalnej oraz dla bezpieczeństwa oddzielono ją od zabudowań pasem 400-metrowej szerokości zadrzewień – zieleni ochronnej. Wydawało się, że głoszony powszechnie optymizm dla nowej inwestycji był uzasadniony. Jednak wkrótce po uruchomieniu Huty nastąpiło bolesne zderzenie z realiami (…). Wraz z budową Huty wystąpił lokalny boom inwestycyjny, zwłaszcza w budownictwie jednorodzinnym. Równolegle wybudowano osiedle awaryjne składające się z typowych bloków, Spowodowało to podwojenie społeczności Miasteczka Śląskiego. Należy jednak pamiętać, że ta nowa społeczność, mimo że pochodząca z pobliskich, górnośląskich rejonów powoli asymilowała się z ludnością miejscową. Powodowało to wielorakie konflikty o różnym podłożu, przebiegu jak i skali. Faktyczna asymilacja nastąpiła dopiero po wielu uruchomienie w 1966 roku Huty Tlenku Cynku (HTC) odczuwano jako pewną uciążliwość (wymożona emisja pyłów wapniowo-magnezowych). Zasadnicze kłopoty rozpoczęły się 2 lata później w 1968 roku z chwilą uruchomienia nowego kompleksu metalurgicznego ISP, na którym przerabiano koncentraty siarczkowe. Instalacja ta w porównaniu z angielskim pierwowzorem miała liczne niedomagania, niedoskonałe urządzenia, co powodowało częste awarie. Zarazem była źle zbilansowana surowcowo. Efektem tego była zła praca fabryki kwasu siarkowego, powodująca gwałtowne oparzenia roślinności w otoczeniu, a co za tym idzie niezadowolenie i konflikty społeczne, szczególnie w regonie Żyglinka. Drugim efektem była coraz bardziej istotna emisja metali ciężkich. W otoczeniu Huty w sposób gwałtowny zmieniła się flora oraz nastąpiła powszechna degradacja biocenoz. Rozpoczął się trwał proces degradacji gleb. Uciążliwość od zapylenia wzmógł proces wywozu ciągnikami rolniczymi milionów ton wapna tlenkowo – magnezowego z nowej hałdy przy hucie tlenku cynku. Równolegle na tym terenie zostaje ograniczony z urzędu skup płodów rolnych, co pogłębia upadek tutejszego rolnictwa. Huta zaczyna wypłacać odszkodowania za tzw. szkody dymne. Sytuacja środowiskowo – ekologiczna oraz społeczna systematycznie pogarsza się. W najbliższych osadach okresowo staje się nie do wytrzymania. Można już mówić o trwałym konflikcie. Sytuacji tej nie poprawia dokonana na początku lat 70-tych modernizacja ciągu technologicznego ISP polegająca na rozbudowie spiekalni o drugą taśmę spiekalniczą i nowy FKS ( wraz se 120 m wysokości kominem). Jednocześnie w sposób gwałtowny wzrasta świadomość społeczna oraz presja na rzecz uzyskania należytej poprawy. Dzieje się to dwutorowo. Na linii powszechnej (ogólnospołecznej) jak i poprzez nowe standardy działania władzy – administracji wraz ze środowiskiem które istotnie utrwaliły tę niekorzystną sytuację była likwidacja samodzielności administracyjnej Miasteczka Śląskiego poprzez włączenie go w strukturę miasta Tarnowskie Góry, co nastąpiło w 1973 roku oraz wydanie wojewódzkiej administracyjnej decyzji w 1974 zakazu rozbudowy i rozwoju, co spowodowało, że obszar Miasteczka Śląskiego i jego okolic (do 4 km od Huty) na 20 stał się swoistym gettem cywilizacyjnym. Wokół Huty zostaje utworzona strefa ochronna, obejmująca już nie tylko wykonany wcześniej 400-metrowy pas zieleni ochronnej, który dotąd oddzielał Hutę od osad mieszkalnych. Tzw. I etap strefy ochronnej przeznaczonej tylko na zadrzewienie obejmował tereny odległe do 1 km od Huty. Jej wykonanie oznaczało wywłaszczenie i wyburzenie blisko 300 posesji ( w tym cały Żyglinek oraz Miasteczko Śląskie do ulicy Dworcowej) oraz zadrzewienie 297 ha gruntów miasta. Niezależnie od tego w I etapie strefy ochronnej znajdowało się blisko 700 ha terenów leśnych. Pozostały obszar miasta w promieniu 4 km od Huty stanowił tzw. II etap strefy ochronnej ( także objęty zakazem rozbudowy i rozwoju). Ostateczny sposób jego zagospodarowania miał zostać ustalony dopiero po ustabilizowaniu się sytuacji środowiskowej w bliżej nieokreślony sposób oraz latach. To właśnie wytworzyło najgroźniejszą w całej blisko 460-letniej historii miasta (historia Żyglinka jest dłuższa – trwa co najmniej 800 lat), realną możliwość fizycznej likwidacji. Był to krzyczący paradoks, gdyż wszędzie dotąd przemysł był ostoją bytu i rozwoju miasta. Tymczasem tu stało się inaczej, gdzie funkcjonowanie Huty Cynku spowodowało realne widmo likwidacji miejscowości, która miała promować. Skalę zagrożenia pogłębia realizowana w latach 1974-79 inwestycja budowy II kompleksu metalurgicznego ISP. W tym czasie funkcjonowanie starego kompleksu metalurgicznego ISP w kategoriach zdrowotno – środowiskowych należy ocenić jako fatalne. Niemal każdego tygodnia zdesperowani mieszkańcy kierują dramatyczne dezyderaty, apele i prośby o pomoc, konieczne interwencje, zarówno do Huty, organów władzy, administracji, ośrodków politycznych, mediów, itd. To negatywne oddziaływanie Huty miało dwa wymiary. Najbardziej dotkliwego i widocznego, spowodowanego złą pracą FKS (zwłaszcza tzw. starego kompleksu metalurgicznego ISP) oraz drugiego, narastającego stopniowo lecz coraz bardziej poważnego: toksyczności metali ciężkich , zwłaszcza na zdrowie i rozwój przełomu lat 70-tych i 80-tych stanowi jednocześnie czas exodusu tutejszej społeczności. Praktycznie każdy kto miał jakąkolwiek szansę, starał się przenieść z Miasteczka Śląskiego gdzie indziej, dalej – tam było już znacznie lepiej. Modne było powiedzenie – „Chcesz mieć zdrowe dziecko, to opuść Miasteczko”. Niestety to gorzka prawda. Respondenci potwierdzają, że ich kłopoty zdrowotne z dziećmi skończył się gdy stąd wyemigrowali. Falę tej jednokierunkowej migracji pogłębił proces wywłaszczania (wyburzania) domów, zwłaszcza w Żyglinku pod strefą ochronną. Oddany do eksploatacji w 1979 roku II kompleks metalurgiczny był generalnie inwestycją dobrze przygotowaną. Wyeliminowano w nim błędy, które popełniono w starej części Huty, co dawało nadzieję na poprawę i tak faktycznie było. Lata 80 te to okres stopniowej poprawy. Jednak wymogi, oczekiwania środowiskowe biegły szybciej niż możliwości ich realizacji. Ponadto pracę Huty obciążało funkcjonowanie starego kompleksu metalurgicznego ISP wraz z hutą tlenku cynku, co stwarzało największą emisję lat 80-tych to także okres wzmożonej presji różnych środowisk ekologicznych, naukowych, społeczno-politycznych, mediów itd. na rzecz zdecydowanego ograniczenia oddziaływania Huty Cynku. Równolegle część tutejszej społeczności zaczyna się domagać przywrócenia praw rozwoju Miasteczka Śląskiego, przede wszystkim możliwości budowy okresie tym Huta praktycznie nie ma przyjaciół, a nawet zrozumienia jej racji. Stała się symbolem negatywnych przekształceń . To właśnie jej przypisano sprawstwo niemal wszystkich nieszczęść w szerszej okolicy, a dla poprawy nie ma innej drogi niż tylko jej likwidacja. Również podobne racje dominowały w samym Miasteczku Śląskim, bo praktycznie każdy miał tutaj coś istotnego Hucie do zarzucenia. Kluczowym efektem tego okresu była decyzja o likwidacji Huty podjęta w kwietniu 1989 roku w trakcie historycznego „Okrągłego Stołu”.Transformacja ustrojowa Polski zastaje Hutę w niezwykle trudnej sytuacji. Dodatkowo pogłębia ją przyjęta nowa strategia rozwoju województwa śląskiego, w której zadecydowano o blokowaniu rozwoju przemysłu surowcowego cynku i ołowiu z uwagi na powodowanie największego obciążenia środowiskowego. Jednocześnie okres ten stworzył nowe szanse. W pierwszym etapie zatrzymano pracę, a następnie postawiono w stan likwidacji stary kompleks metalurgiczny wraz z hutą tlenku cynku. Obniżyło to radykalnie emisję metali (o ponad 60%). Mimo tego środowiska ekologiczne i wiele grup decydenckich domaga się likwidacji całej Huty (zgodnie z decyzją „Okrągłego Stołu”). W tym zakresie przełomowym był rok 1992, który medialnie został ogłoszony jak „Rok bez ołowiu”. Nasiliło to naciski na rozwiązanie problemu, gdzie zadaniem pierwszoplanowym była ostateczna likwidacja Huty. W marcu tego roku Huta otrzymuje powiadomienie, że w dniu 7 kwietnia 1992 roku odbędzie się specjalna sesja Rady Miejskiej miasta Tarnowskie Góry, a głównym jej tematem będzie podjęcie decyzji o ostatecznej likwidacji Huty Cynku. W uzasadnieniu Hucie Cynku przypisano sprawstwo praktycznie wszystkich zagrożeń środowiskowych. Wtedy pojawia się inicjatywa autora niniejszego opracowania o sposobie rozwiązania podniesionego problemu, że „najtrudniejsze problemy zdrowotne , środowiskowe, społeczne i gospodarcze wynikłe z funkcjonowania Huty Cynku mogą być skutecznie rozwiązane pod warunkiem odpowiedzialnej współpracy wszystkich stron”. Z uwagi, że to negatywne oddziaływanie Huty w największym stopniu dotyczyło dzieci – obszarem pierwszoplanowym tej współpracy muszą być sprawy zdrowia środowiskowego dzieci. Stanowisko to przyjmuje ówczesna dyrekcja Huty oraz podjęto decyzję o powołaniu Fundacji Na Rzecz Dzieci. W jakiś sposób stworzyło to Hucie nową szansę naprawy. Argumentem było też, że przemysł tej branży pracuje w krajach rozwiniętych, gdzie dramatycznych problemów nie notuje się, a także skala potencjalnego nie było łatwo. Przeciwko temu rozwiązaniu stanęła znaczna część środowisk decydenckich, opiniotwórczych oraz zagubionej w tym wszystkim nie tylko miasteczkowej społeczności. Podnoszono poważne oraz często dramatyczne argumenty – trwałe skażenia i degradacja środowiska, gleb, zagrożenia zdrowotne, zwłaszcza u dzieci (dla przykładu w tym czasie aż 1/3 tutejszych dzieci miała coś więcej niż kłopoty z nauką, nie mogła w normalnym trybie ukończyć szkoły podstawowej i swą naukę z konieczności kontynuowała w klasach wyrównawczych). Zdesperowany ksiądz Paweł Laby, tutejszy proboszcz wzywa ekipę naukowców KUL celem przebadania dzieci. Uzyskane opracowanie pn. „Ekologiczny świat dziecka”autorstwa dr M. Ręka nie budzi wątpliwości, że potencjał intelektualny mierzony w pkt. IQ tutejszych dzieci był zdecydowania niższy w stosunku do dzieci z nie skażonego ołowiem terenu referencyjnego (Rymanów).Powołanie Fundacji i wspólna realizacja szerokiego programu naprawczego stanowiło nową jakość rozwiązania już w skali ogólnokrajowej. Jak zaznaczono, nie była to łatwa oraz przez wszystkich akceptowana droga. Z prowadzonych badań dzieci oraz analizy środowiskowych uwarunkowań uzyskane wnioski często poszerzały argumenty za likwidacją Huty. Nie było też trwałej gwarancji, że przyjęta droga naprawy nie zostanie przerwana. Równolegle wymogi gospodarki rynkowej co chwilę stawiały Hucie nowe wyzwania. Tu już nie wystarczały złożone deklaracje, dobre zamiary, czy wola działania. – Na wszystko musiały znaleźć się środki, których nawet w formie kredytów nie chciano przyznać Hucie. Należało je wygospodarować często kosztem wielu wyrzeczeń. Przykładem tego jest nie uzyskanie kredytu na zakup nowej generacji włóknin filtracyjnych, których zastosowanie w filtrach Huty mogło w krótkim czasie obniżyć emisję metali nawet o 70%. W tej sprawie składałem do wielu instytucji trudne dezyderaty, jak i pytania – kto poniesie odpowiedzialność za niepotrzebną emisję metali oraz skutki, które ona spowoduje? W tym okresie Huta Cynku ponosiła opłaty środowiskowe na poziomie 3-4 mln zł/rok. Jednocześnie nie można było dokonać niezbędnej im konwersji na działania ograniczające uciążliwość zakładu, czy inne zadania pomocowe w środowisku. W tym zakresie ważnym był rok 1993, gdzie dokonano oczekiwanej nowelizacji ustawy o ochronie środowiska (dokładnie z inicjatywy Fundacji wprowadzono art. 88a, w którym przewidziano możliwość finansowania zadań profilaktyki zdrowotnej dzieci na terenach ekologicznego narażenia z funduszy ekologicznych), a następnie wizyta w Hucie ówczesnego Ministra Ochrony Środowiska – Pana Bernarda Błaszczyka. W trakcie tej wizyty Minister Błaszczyk przekonał się na wiele sposobów, że Huta Cynku z pełną determinacją realizuje zadeklarowany wcześniej program pierwszych badań screeningowych dzieci były niekorzystne. Aż 65% tutejszej populacji dzieci przekraczało wartości dopuszczane przez WHO (10 μg Pb/dl) stężenia ołowiu we krwi. Fakt ten podano do powszechnej wiadomości. Jednocześnie nikt w kraju nie dokonał tak rzetelnej analizy problemu, łącząc badania screeningowe z profesjonalną analizą środowiskową, która była podstawą do realizacji dalszych działań zaradczych. Po tym każde następne badanie wykazywało mniejszą lub większą poprawę. Dokonania te sprawiły, że Fundacja przejęła inicjatywę kształtowania opinii społecznej nt. Skali zagrożeń środowiskowych i trwa to od Cynku była też głównym ośrodkiem sprawczym w zakresie odbudowy podmiotowości Miasteczka Śląskiego. Na pierwszym miejscu było to odblokowanie ww. zakazu rozbudowy i rozwoju, co istotnie przyczyniło się do odzyskania praw miejskich (listopad 1994). Uzyskaną na początku lat 90-tych poprawę społeczeństwo Miasteczka Śląskiego niezwykle sobie ceni oraz jest bardzo wrażliwe na każdy sygnał możliwości pogorszenia sytuacji środowiskowej. To chyba zadecydowało, że Huta nie uzyskała w 1994 roku społecznej zgody na przetwarzanie zużytych akumulatorów ołowiowych mimo że emisja zanieczyszczeń z przerobu akumulatorów byłaby zdecydowanie niższa niż ta z przerobu rud oraz innych surowców metalicznych, a jednocześnie Huta uzyskałaby lepszą pozycję swego funkcjonowania. W tym wypadku obawa przed nowym oraz nie do końca sprawdzonym była silniejsza, a spotkania obywatelskie tego okresu miały „głośny”przebieg. Tu pamiętam jak śp. P. Wojsyk proboszcz żyglińskiej parafii przekazał, że jego parafia poprzez Hutę zmniejszyła się o 800 lata obfitują w doniosłe wydarzenia. Huta realizuje tzw. Program Dostosowawczy, którego efektem jest podwyższenie poziomu bezpieczeństwa środowiskowego oraz uzyskanie najpierw warunkowego, a następnie trwałego skreślenia z tzw. Listy Trucicieli (80 zakładów Polski o najwyższej uciążliwości dla środowiska). Huta istotnie dozbraja się technologicznie (instalacja rektyfikacji, nowoczesne składowisko odpadów) oraz wprowadza system kontroli produkcji ISO. Poszerza to jej możliwości funkcjonowania na rynku metali. Finałem tego jest uzyskanie w 2002 roku najbardziej prestiżowego tytułu Lidera Polskiej Ekologii, a rok później międzynarodowego wyróżnienia Green Apple. Skreślenie z tzw. Listy Trucicieli oraz honorowe tytuły nie oznaczają uzyskania abstrakcyjnej czystości i pełnej neutralności oddziaływania Huty na środowisko, nie mniej stanowią realną gwarancję podniesienia bezpieczeństwa środowiskowego Miasteczka Śląskiego. W gospodarce wolno rynkowej nie wystarczy być dobrym przedsiębiorstwem. Funkcjonowanie na wolnym rynku w obliczu globalnych wyzwań zwłaszcza w pojedynkę jest bardzo trudne. W całej rozciągłości doświadczyła tego również Huta Cynku. Najpierw w latach 2002-2004 wystąpiła głęboka recesja cen metali nieżelaznych, porównywalna z kryzysem światowym z lat 1929-33. Gdy wydawało się, że kryzys ten mija, przyszło kolejne wyzwanie spowodowane szokowym wzrostem cen koksu. W wyniku tego Huta w 2005 roku stanęła przed kolejnym wyzwaniem realnej likwidacji. Tego połączonego kryzysu nie wytrzymały europejskie huty cynku pracujące w technologii ISP. Dalsze funkcjonowanie było możliwe było możliwe dzięki podpisaniu tzw. Postępowania Układowego (rozłożenia spłaty długów na 8 lat, przy zgodzie wierzycieli, za co składamy im najserdeczniejsze podziękowania). Zaistniałe zmiany globalne spowodowały, że dalsze funkcjonowanie Huty jest możliwe głównie na przerobie metalicznych materiałów zwrotnych (tradycyjne rudy cynku dla technologii ISP stały się zbyt drogie). Dla zwiększenia możliwości ich przerobu Huta realizuje inwestycję odsiarczania. Lata następne, 2006-07 należy ocenić jako korzystne, wskazujące na możliwość pełnej realizacji przyjętych zobowiązań jak i planów rozwoju. Niestety kolejny 2008 rok jest już więcej niż kryzysowy. Następują podwójne globalne uderzenie: spadają o rząd 1000 dolarów ze tonę ceny giełdowe cynku oraz równoległa wysoka obniżka wartości dolara (aprecjacja złotego). Powoduje to, że przychody Huty przy tej samej produkcji i kosztach gwałtownie maleją. W efekcie na przełomie 2008/2009 dochodzi do dramatycznego przesilenia. Powstałe zobowiązania przekraczają wartość kapitału akcyjnego spółki, a banki wypowiadają umowy kredytowe. Równocześnie jesteśmy świadkami nowej światowej gospodarczej recesji. W tych warunkach wydawało się że nie ma szans na uratowanie Huty. Dokonana dosłownie w ostatniej chwili na prośbę strony społecznej interwencja prof. Jerzego Buzka, wstrzymuje chwilowo decyzję Ministra Skarbu o likwidacji Huty. Po tym ma miejsce powstanie pomostu pomocowego od ZGH „Bolesław” w Bukownie. Następnie Huta Cynku wchodzi w strukturę kapitałową grupy ZGH „Bolesław”. Rozwiązanie te stworzyło nową szansę funkcjonowania Huty,jej odbudowy i rozwoju, co uważam zastało w pełni wykorzystane. Dowodem tego są uzyskiwane od kilku lat więcej niż dobre wyniki gospodarcze. Równolegle zrealizowano szeroki zakres prac najpierw remontowych, a następnie inwestycyjno – modernizacyjnych (w latach kryzysowych było to niemożliwe). Dziś wizualnie Huta jest zakładem kolorowym, gdy kiedyś potężne obiekty straszył rdzą. Od 2012 roku w wyniku wykupu od MSP przez „Stalprodukt” w Bochni grupy kapitałowej ZGH „Bolesław”,Huta Cynku funkcjonuje w nowych uwarunkowaniach czasów kryzysowych z lat 2005 oraz przełomu 2008/2009 minęło już kilka lat. Jednak warto podjąć refleksję w kategoriach spraw, dlaczego do tego doszło oraz co robić, by takie sytuacje już się nie powtórzył, a także co zadecydowało, że zakład o tak trudnej przeszłości wszystko to przetrwał. Uważam, że na pierwszym miejscu należy tu podkreślić determinacją, oddanie załogi oraz odpowiedzialność społeczności Miasteczka Śląskiego. Realizowane konsekwentnie od 25 lat, mimo okresowych trudności nowe zasady funkcjonowania, że musimy pogodzić wszystkie ważne racje, zachować konieczne bezpieczeństwo oraz to, że musimy liczyć przede wszystkim na siebie spowodowała radykalną zmianę społecznego odbioru Huty. Ona już nie jest jak kiedyś złem koniecznym oraz utrapieniem Miasteczka Śląskiego lecz podstawowym podmiotem struktury tego miasta. Mimo podkreślanych bieżących zagrożeń, uzyskana po 1992 roku poprawa nie ma skali porównania. Tego nie trzeba udowadniać poprzez zawiłe wywody – jest to widoczne gołym okiem oraz praktycznie na każdym kroku. Doszło nawet do tego, że do pewnego stopnia akceptowane jest to trudne oddziaływanie Huty na środowisko. Powyższe może nie wszystkich zadowala, ale wydaje się, że innej alternatywy nie prowadzonych badań screeningowych wynika, że w połowie lat 80-tych ub. Stulecia średnie stężenie ołowiu u dzieci szkolnych Miasteczka Śląskiego kształtowały się w granicach 15-18 µg Pb/dl(B). W świetle współczesnych standardów zdrowotnych jest to katastrofa. Na przełomie lat 1992/1993, a więc po zatrzymaniu pracy tzw. starego kompleksu metalurgicznego było to już 11-12 µg Pb/dl(b), zaś tylko 2,8-3,5 µ g Pb/dl(B) w szkołach podstawowych oraz 1,5-2 µg Pb/dl (B) u gimnazjalistów. Nie kryję, że tworząc w 1992 roku Fundację nikomu o tak niskich stężeniach ołowiu się nie śniło, a przecież nie jest to nasze ostatnie słowo. Jestem przekonany, że wyniki te w roku przyszłym będą jeszcze lepsze. Jednak dla równowagi dodam, że odpowiednio też obniżył się stężenia ołowiu u dzieci na terenach, które uznajemy jako mało zagrożone (w tutejszej górnośląskiej aglomeracji). Tam obecnie stwierdzamy 1-1,5 µg Pb/dl(B), w tym duży odsetek dzieci z ołowiem poniżej 1 µg Pb/dl(B). Dlatego nasze działanie zmierza, by w możliwie bliskiej perspektywie uzyskać wyniki bliskie dzieciom z terenów niskiego narażeniaRównież i dziś jest wiele problemów, które wymagają rozwiązania. W głównej części są one wynikiem ogromnej zmienności składu chemicznego i właściwości przerabianych wsadów. Zjawiskiem nowym jest zwłaszcza emisja chlorków i fluorków metali, a także talu oraz innych pierwiastków i związków. Chlorki i fluorki metali (tutaj ołowiu) są najbardziej przyswajalnymi przez organizmy żywe. Tu mamy odpowiedź, dlaczego mimo znaczącego obniżenia emisji ołowiu, przez kilka lat nie uzyskano odpowiednio niższych stężeń tego pierwiastka u dzieci. Ten niezwykle korzystny przełom uzyskany dopiero na przełomie 2016/2017 roku. Na pewno konieczny jest dalszy postęp w eliminacji emisji związków siarki. Skutki tej emisji są szczególnie widoczne po stronie wschodniej Huty, a także tutejsza społeczność, zwłaszcza Żyglinka nadal uskarża się na okresowe negatywne oddziaływanie Huty (…) Jednak mimo tych uwag wydaje się, że w pełni uprawnione jest dziś stwierdzenie, że dokonana przed blisko 60 laty decyzja o lokalizacji w Miasteczku Śląskim, Huty Cynku spełniała zakładane oczekiwania. W świetle przedmiotu sprawy i zaistniałych na tym terenie wydarzeń nie jest truizmem powiedzenie, że od nas zależy, by przyszłość nie niosła już tak wysokiej skali zagrożeń, a wszystkim którzy cokolwiek uczynili dla tej poprawy najserdeczniej dziękuję.

Korzystasz z internetu, więc pewnie słyszałeś o tak zwanych ciasteczkach. Zwłaszcza, że pojawił się wymóg informowania o ciasteczkach (dyrektywy unijne 2009/136/WE i 2009/140/WE oraz Ustawa o prawie telekomunikacyjnym Art. 173, 174 oraz Art. 209 ). Wiele osób kojarzy sobie ciasteczka ze 'szpiegowaniem’ (utrata naszej prywatności).

17 marca 2022 Opublikowana przez Wydawnictwo Albatros powieść „Przedsionek piekła” Anny Bailey to kryminał, którego akcja rozgrywa się w małym miasteczku w Kolorado, gdzie spokój lokalnej społeczności burzy zniknięcie nastolatki. Z czasem okazuje się, że mieszkańcy miasta mają swoje tajemnice i nie wszystko jest takie, jakim się wydaje. Inspirowana – jak sama autorka przyznaje – serialami „Miasteczko Twin Peaks” i „True Detective” powieść „Przedsionek piekła” traktuje o współczesnej amerykańskiej prowincji, posiadaniu marzeń i odmienności. Z okazji premiery poniżej możecie przeczytać sam początek książki. 1 Ryk płomieni ogniska trudno odróżnić od odgłosów wydawanych przez chłopców z osiedla przyczep i dziewczyn ze szkoły, którzy krzyczą i tańczą w cieniu Tall Bones. To taka małomiasteczkowa nocna impreza – ostatnia, jaką Whistling Ridge zobaczy przez wiele lat, choć nikt jeszcze o tym nie wie – w dziurze z rodzaju tych, gdzie kojoty żują porzucone pety, a bandy chłopaków chodzą wyć do księżyca. Na skraju lasu Abigail Blake odwraca się i uśmiecha. Taki jej obraz pozostanie w pamięci Emmy na długo po tym, jak pozostali upiją się i wrócą do domu: smukła i blada jak promień księżyca, rozwiane rude włosy, lekko kręcące się w wilgotnym powietrzu, dłonie schowane głęboko w rękawach, stojąca na czubkach palców, jakby w każdej chwili miała rzucić się do ucieczki. – Nic mi nie będzie – zapewnia. Ale oczy ją zdradzają, strzela nimi w stronę lasu. Jest dopiero początek września, lecz w górach jesień przychodzi szybciej i wczesny wieczór zdążył już zakraść się nad sosny; ich matowe cienie przełamuje tylko snop światła z latarki. – Dobra, tylko jak wrócisz do domu? – pyta Emma i widzi, że na czole przyjaciółki pojawia się małe wgłębienie, dokładnie takiego kształtu i wielkości jak opuszka. – Em. – Abigail wygląda tak, jakby musiała sobie przypomnieć, że powinna znowu się uśmiechnąć. – Po prostu wezwę taksówkę. Coś wymyślę. Serio, jest dobrze. – Ogląda się za siebie, na kołyszące się między drzewami światło i niewyraźną postać chłopaka. Emma podąża za jej spojrzeniem, ale jest zbyt ciemno, żeby mogła cokolwiek zobaczyć wyraźnie. – Myślę, że nie powinnaś iść – mówi. Uśmiech jej przyjaciółki jest tak napięty, że musi boleć. – To tylko zabawa, Em. Poważnie, nie masz się o co martwić. Ale Emma się martwi. Nie jest wysoka jak Abigail, nie ma tej przerwy między udami, takiej, o jakiej marzą wszystkie nastolatki; jedyną rzeczą, jaką kiedykolwiek dał jej ojciec, jest jego latynoska cera, z powodu której była prześladowana przez całą szkołę; nie jest typem dziewczyny, którą chłopcy proszą, by poszła z nimi do lasu, więc co ona może o tym wiedzieć? Mimo to, patrząc w ciemność, kręci głową. – Zaczekam tu na ciebie. – Nie. – Abigail nabiera głęboko powietrza i znów się uśmiecha, stanowczo. Pachnie swoją truskawkową pomadką. – Wyluzuj, Em, daj mi trochę pożyć, dobra? Nic mi nie grozi. Przysięgam. Abigail Blake ma siedemnaście lat i jak wszystkie dziewczęta w jej wieku wierzy, że będzie żyła wiecznie. W głębi serca Emma też w to wierzy i dlatego zostawia przyjaciółkę tam, gdzie podeptana trawa graniczy z drzewami, i przemykając chyłkiem obok Tall Bones, wraca do swojego samochodu. Ognisko w oddali wciąż buzuje, jego blask ślizga się po powierzchni wysokich bladych skał; imprezowicze, wiwatując, zgniatają puszki po piwie i rzucają je do ogniska, a potem, gdy płomienie z głośnym sykiem wzbijają się w noc, wyją z zachwytu. Emma nie ogląda się za siebie. Gdyby to zrobiła, może zobaczyłaby, że jej przyjaciółka się waha: stoi z wyciągniętą ręką, jakby nie spodziewała się, że Emma jednak odejdzie. Z drugiej strony ogniska Abigail obserwuje młody mężczyzna. Ma lekko złowieszcze zawadiackie spojrzenie, które sprawia, że Emma czuje się, jakby drżała z zimna, mimo że tak nie jest. Widywała już tego chłopaka, ale zna go tylko z widzenia; kręci się na obrzeżach miasta od początku wiosny. Profil ma tak ostry, że mógłby nim dzielić kokę, ciemne włosy ocierają się o kołnierz znoszonej skórzanej kurtki; w ruchu jego bioder, sposobie, w jaki wysuwa podbródek, jest coś, co nasuwa myśl, że w poprzednim wcieleniu mógł być rozbójnikiem. Wieczorny deszcz ograbił dzień z ciepła i teraz dym z papierosa, który ulatuje z ust chłopaka, unosi się w chłodnym powietrzu jak burzowe chmury wokół górskich szczytów. Ale kiedy Emma ponownie spogląda w jego stronę, już go nie ma. • • • – Gdzie byłeś? – Dolly Blake gasi papierosa, gdy jej starszy syn próbuje zamknąć za sobą cicho drzwi frontowe. – Nigdzie. Gdy chłopak wyłania się z mroku przedpokoju, Dolly na chwilę się spina, bo w szczupłej, smukłej sylwetce syna widzi męża. Z daleka często są ze sobą myleni – takie same ocieplane koszule w kratę, identyczny błysk rudych włosów, równie wysoko uniesione ramiona, jakby obawiali się, że ktoś może ponad nimi zobaczyć coś, czego nie powinien. Ale choć w wieku dwudziestu dwóch lat Noah jest już mężczyzną, to jego twarz zachowuje łagodne rysy młodości, które jego ojciec, Samuel Blake, dawno temu zamienił na krzaczastą brodę i zniszczoną od długich godzin przy zwózce drzewa skórę. Dolly oddycha z ulgą. – Masz szczęście, że ojciec wcześnie się położył – rzuca. – Co z twoimi dżinsami? Dlaczego są takie brudne? – Nie twój interes. Nad chłopakiem wisi na ścianie wysadzany ozdobnymi kamieniami duży krzyż, który prawie ćwierć wieku temu Dolly dostała od teściowej w prezencie ślubnym. Wie, że za krzyżem jest dziura, w miejscu, gdzie kiedyś Samuel przebił tynk pięścią. – Tylko nie tym tonem, młody człowieku – obrusza się Dolly, nie patrzy jednak na syna, tylko na krzyż. – Nie obchodzi mnie, ile masz lat. Dopóki mieszkasz pod tym dachem, masz być w domu na czas i zwracać się do matki z większym szacunkiem. – Abigail nigdy tak nie maglujesz. – Syn obchodzi ją na tych swoich długich zabłoconych nogach i idąc na górę do swojego pokoju, wystukuje na schodach znajome twarde staccato. Dolly wzdycha i wbija paznokcie w skórę głowy. Chciałaby, żeby syn nie był tym członkiem rodziny, przy którym traci panowanie nad sobą, ale wie, że czasami musi je tracić. W przeciwnym razie pewnego dnia mogłaby po prostu pęknąć. • • • Emma włącza w samochodzie radio, ale ponieważ jasnowidz, który właśnie ma nocną audycję, nie mówi nic o nadchodzących wydarzeniach, dziewczyna nie myśli więcej o Abigail i odjeżdża. Kałuże na drodze są żółte w blasku reflektorów, a wydobywający się z kratek wentylacyjnych zapach mokrego asfaltu przywodzi jej na myśl kredki woskowe. Emma dobrze zna tę trasę, nawet w nocy. Po obu stronach strome zbocza są porośnięte lasami iglastymi, pnącymi się aż po niewyraźne szczyty, gdzie drzewa karłowacieją, a wyżej zupełnie zanikają. Jakieś półtora kilometra dalej ciągnąca się wzdłuż łuku drogi linia drzew urywa się. Tutejsze sosny zainfekował kornik drukarz i ogromne połacie lasu są teraz szare i wyłysiałe. W świetle dnia poprzez cienkie i martwe gałęzie można dostrzec poczerniałe szczątki starego domu Winslowów, ponad sto lat temu strawionego przez ogień. Zazwyczaj przez puste okna można zajrzeć aż na drugą stronę ruiny i choć Emma wie, że w ciemności nie będzie w stanie nic zobaczyć, gdy przejeżdża obok, z przyzwyczajenia zerka na dom. I widzi jakieś światło. Coś migocze za starą ramą okienną. Emma zwalnia, lecz snop światła pochyla się nagle, po czym gaśnie. Kiedy w przyszłości w końcu będzie przesłuchiwana, opowie o tym policji, wyłuskując z pamięci te ostatnie cenne szczegóły dotyczące Abigail. • • • Ognisko wygasło i poczerniały krąg, który po nim został, wygląda jak miejsce, gdzie mogło wylądować UFO. Tall Bones są milczącymi sylwetkami na tle nocnego nieba osrebrzonego blaskiem księżyca. Imprezowicze rozeszli się – jedni poszli szosą w kierunku osiedla przyczep należącego do Jerry’ego Maddoxa, inni powciskali się do samochodów przyjaciół i wrócili do domów przez las – w pobliżu nie ma więc nikogo, kto słyszałby wystrzał. Nazajutrz jest niedziela i Blake’owie nie mogą sobie jeszcze wyobrażać, że w kościele będą siedzieć tam gdzie zawsze, w rzędzie składanych plastikowych krzeseł, bez Abigail. Nazajutrz jest niedziela i Emma ma rozjaśnić przyjaciółce włosy, bo Abigail ma już dość bycia rudą, choć wie, że rodzice powiedzą, że w blondzie wygląda tandetnie. Jutro jest niedziela, a Emma leży bezsennie i wsłuchując się w zawodzenie kojotów, myśli, że chciałaby być jednym z nich. Rano zajrzy do swojego telefonu i nie znajdzie w nim żadnej wiadomości od Abigail, potwierdzającej, że bezpiecznie dotarła do domu. Spojrzenie Emmy zatrzyma się na stojącym na komodzie nieotwartym opakowaniu farby do włosów i jakimś sposobem będzie wiedziała. Pod koniec tygodnia twarz Abigail będzie się pusto uśmiechać z setek ulotek przyklejonych do słupów telefonicznych i kościelnych tablic ogłoszeniowych. Rogi ulotek, podrywane ciągnącym od Gór Skalistych wiatrem, będą głośno łopotały. Samuel Blake uda się z policją do lasu i pośród drzew będzie wykrzykiwać imię córki. Noah będzie spierał plamy ze spodni tak długo i tak energicznie, że zejdzie mu skóra z palców, a Emma schowa pod łóżko opakowanie z farbą do włosów. Dolly, ćmiąca papierosa za papierosem, będzie wpijać palce w łuszczącą się skórę głowy i wpatrywać się w zakrywający dziurę w ścianie wielki krzyż, bojąc się, że teraz wszystkie najgorsze rzeczy wyjdą na jaw. 2 – Nie ruszaj się, Jude. – Dolly chwyta młodszego syna za podbródek i nakłada korektor na siniaka wokół oka. Chłopiec krzywi się, ale ona tylko kręci głową i chwyta go mocniej; jej palec wskazujący i kciuk wbijają się głęboko w skórę Jude’a. – Możesz mieć pretensje jedynie do samego siebie. Wiesz, jaki jest ojciec, kiedy się go wcześnie obudzi. Samuelowi nie spodoba się ten makijaż. Żaden mój syn nie będzie się malował, powie. W wieku sześćdziesięciu dwóch lat jest wystarczająco stary, by być jej ojcem, i może dlatego to, co mówi mąż, Dolly wykonuje bez pytania. Ale dzisiaj będzie inaczej. Makijaż nie będzie mu się podobał, lecz będzie wolał to, niż żeby wszyscy w kościele gapili się i szeptali zza swoich Biblii. Nic dziwnego, że to się stało w takim domu, będą mówili. Nic dziwnego, że ich córka nie żyje. Nie żyje. Ostatnio Dolly usłyszała te słowa w Safewayu, wymamrotane w alejce z mrożonkami. Pan Wen ze sklepu monopolowego i Carla Patterson, która uczyła Abigail w drugiej klasie, wymawiali je cicho w szumie jarzeniówek i lodówek, w nadziei że może nikt ich nie usłyszy. Przynajmniej byli na tyle przyzwoici, że speszyli się, kiedy ją zobaczyli, wyłaniającą się zza sklepowego regału z pustym wózkiem na zakupy. Dolly nie odezwała się, jak zwykle zresztą, może dlatego, że nie była pewna, jak się po tym poczuje. Nie żyje. Martwa. Brzmiało to jak kropka na końcu zdania. Wyobraziła sobie, że wysyła telegram i zastępuje wszystkie kropki słowem „martwa”. Abigail nic się nie stało martwa Abigail wróci martwa… Wtedy od zaginięcia córki minął zaledwie tydzień, ale dla Dolly czas był czymś dziwnym i długim, jakby ktoś rozciągał go jak masę na ciągutki na maszynie, jakie czasami widuje się w witrynach sklepów ze słodyczami. Teraz minęły dokładnie dwa tygodnie i prawie codziennie chodziła do Safewaya, właściwie wyłącznie po to, by móc oprzeć się na rączce wózka i pozwolić mu ciągnąć się za sobą. Krążenie po alejkach daje jej jakieś zajęcie. Ma dzięki temu co robić. Nie chce być jak te kobiety z filmów, które szaleją, siedząc w domu i czekając na telefon. A czas wciąż płynie. To nie może się tak skończyć, myśli Dolly. W łazience Jude wydyma dolną wargę, czego nauczył się od starszego brata, chociaż pod każdym innym względem są jak ogień i woda. Dzieli ich dziesięć lat, Jude jest drobny tam, gdzie Noah ma szerokie ramiona; ciemnowłosy i spokojny, dość schludny, podczas gdy jego bratu brud tego miasta wrósł w linie papilarne. No i oczywiście jest jeszcze noga Jude’a. Roztrzaskana kość, zniekształcona, uderzona zbyt mocno jak rozgrzany metal na kowadle kowala. Dwunastoletni chłopiec nie powinien chodzić o lasce. Dolly nakłada kolejną warstwę korektora na opuchliznę wokół oka syna, ale unika jego wzroku. Biedny nieplanowany Jude, od którego próbowała uciec, przesiadując w wannie, aż gorąca woda robiła się zimna i brudna, i wypijając dwie trzecie butelki ginu z barku męża, zanim zwymiotowała. Okrutny żart Pana, myślała wtedy, że sprowadził kolejne dziecko do tego domu. Nadal się zastanawia, czy nie miała racji. – I już – rzuca, cofając się o krok, by ocenić swoje dzieło. Opuchlizna będzie schodzić kilka dni, ale przynajmniej udało jej się zneutralizować rzucającą się w oczy czerwień pozostawioną przez rękę jej męża. – Naprawdę muszę iść do kościoła? – Jude nachyla się do lustra w szarej ramce; jego palce krążą wokół oka, jakby koniecznie chciał dotknąć siniaka i upewnić się, że pod nim to wciąż on. – Nie chcę tam iść. Wszyscy będą się na nas patrzeć. Oczywiście, że będą na nas patrzeć, myśli Dolly. Pozostali Blake’owie spędzili ostatnie dwie niedziele na wlewaniu w siebie lone stara, puszka za puszką, albo na włóczeniu się po sklepowych alejkach, albo na leżeniu w łóżku w środku dnia i wsłuchiwaniu się w rytmiczne klikanie wiatraka sufitowego. (Dolly nie wie, co robił Noah, ale zauważyła, że częściej niż zwykle ogląda się przez ramię). Wczoraj jednak pastor Lewis przydybał ją w momencie, gdy udawała, że czyta składniki na torebce z krojonym pieczywem. Powiadomił ją, że Pierwszy Kościół Baptystów w Whistling Ridge w najbliższą niedzielę odprawi specjalne nabożeństwo, podczas którego członkowie wspólnoty będą mogli zadedykować swoje modlitwy Abigail i rodzinie Blake’ów, i wszyscy na pewno chętnie ich tam zobaczą. Dolly była zaskoczona, że pastorowi tak łatwo przychodziło stać przed nią i łgać w żywe oczy, bo przecież oboje doskonale wiedzieli, co członkowie wspólnoty o nich myślą. Ale jego słowa nie były prośbą, niezależnie od tego, ile razy uśmiechał się i poklepywał ją po ramieniu. Można się modlić lub być obiektem modlitw, myśli teraz Dolly. I być może właśnie to poczucie konieczności wyboru między aktywnością a pasywnością sprawia, że jest tak zdeterminowana, by pójść do kościoła. Próbuje wyjaśnić to Jude’owi, on jednak tylko przygryza dolną wargę i patrzy nadąsany w podłogę. – Może Abi uciekła, bo nie chciała już chodzić do kościoła – odzywa się po chwili i jego głos ocieka taką pogardą, że matka czuje, że też mogłaby mu przyłożyć. Dolly odwraca się i szuka w kieszeni papierosa. Ręce swędzą ją od chęci złamania czegoś – złam więc siebie, a nie Jude’a. W końcu, jeśli ktoś tu jest winien… – Abigail nie uciekła – mówi i syn musi jej wierzyć, bo jest jego matką. Abigail nigdy by nie uciekła, nigdy by jej tak po prostu nie zostawiła, bez względu na to, co o tym myśli policja. Ale palce Dolly drżą, gdy powstrzymując się przed powiedzeniem czegoś więcej, wkłada papierosa do ust. Jeśli córka nie uciekła, to co się z nią stało? Słyszy to znowu, w monosylabicznym kliknięciu zapalniczki: Martwa. • • • To wszystko jej wina. Tak właśnie mówią w szkole. Korytarze śmierdzą linoleum i środkami czystości; Emma wciska się głęboko w kąt łazienki dla dziewcząt i próbując zagłuszyć echo ich głosów, wlewa w siebie whiskey z „małpek” trzymanych przez jej matkę na wycieczki, na które nigdy się nie wybierają. – Możesz uwierzyć, że Emma Alvarez tak po prostu ją tam zostawiła? – O mój Boże, myślisz, że to dlatego Abigail została porwana? – Nikt jej nie porwał. Uciekła z chłopakiem… z tym Cyganem. – Z nim nie uciekła. W zeszłym tygodniu widziałam go w barze. – Taaa… słyszałam, że pożarły ją kojoty. – Nigdy nie zostawiłabym przyjaciółki, żeby pożarły ją kojoty. Od tuszu do rzęs łzy Emmy stają się czarne; żeby nikt nie słyszał jej szlochu, wtyka sobie do ust knykcie palców. Tydzień po imprezie przy Tall Bones dyrektor szkoły, Handel, organizuje w sali gimnastycznej specjalne zebranie, na którym prosi uczniów liceum i gimnazjum, aby zachowali Abigail w myślach i modlitwach i okazali wsparcie jej rodzinie oraz przyjaciołom. Mały Jude Blake przygryza dolną wargę i wciska głowę w kołnierzyk koszuli, jakby miał nadzieję, że dzięki temu nikt go nie zauważy. Emma przygląda się temu wszystkiemu przymrużonymi, zamglonymi oczami i myśli: No proszę, jesteśmy tu – rodzina Abigail i jej przyjaciółka. Poza nimi nie ma nikogo innego, kto pamięta widok plam z trawy na skarpetkach Abi, gdy latem przesiadywała na starej kanapie na podwórku Blake’ów; nikogo, kto pamięta odpisywanie od siebie nawzajem prac domowych i jedzenie cukierków, od których języki robiły się niebieskie. Nikogo, kto słyszał, jak trzynastoletnia Abigail oświadczyła: „Zostanę artystką”. Emma prychnęła na to i z drwiną zapytała: „Co, w Whistling Ridge?”. Abi odpowiedziała, że nie, nie ma mowy, złapie autobus do Denver i ani razu nie obejrzy się za siebie. W tamtym czasie wydawało się to bardzo imponujące. Abi była jak z jakiegoś filmu. A potem spojrzała na Emmę szeroko otwartymi oczami i dodała: „Pojedziesz ze mną, prawda?”. Emma wychyla w łazience kolejną „małpkę” i po powrocie do domu wymiotuje. • • • Tej nocy Emmie śni się wataha wyjących pośród drzew kojotów. Rozjeżdża je samochodem, ich krew oblepia opony. Potem rozjaśnia włosy Abigail; siedzą w oparach drażniącego nozdrza amoniaku i popijają bourbona z barku Samuela Blake’a. „Szczypie, szczypie”, powtarza Abigail, choć może mówi to bezgłośnie albo te słowa rozbrzmiewają tylko w głowie Emmy. Abi ją całuje, zalewając krwią jej usta, klatkę piersiową, ramiona, dłonie… Kiedy Emma się budzi, dopiero świta. Góry są ciemne i parują po świeżym wrześniowym deszczu, a ona czuje smród własnych zaschniętych wymiocin. Owija się kocem, przekrada cicho do łazienki i myje ręce, raz za razem, aż są tak zimne od wody, że prawie ich nie czuje. Matka musiała usłyszeć wodę płynącą z kranu, bo wchodzi i bez słowa otacza ją ramionami. Gdy w końcu Emma przestaje drżeć, idą do łóżka Melissy i ta głaszcze Emmę po włosach, aż obie zasypiają – matka i córka, wygięte jak dziwne runy na tle pościeli. Następnego dnia rano Melissa wylewa cały alkohol, jaki udaje jej się znaleźć, żadna jednak o tym nie wspomina. Babka Emmy mawiała, że ludzie mieszkający w szklanych domach nie powinni rzucać kamieniami, a Melissa przedwcześnie zestarzała się z powodu poczucia winy, że wyszła za mąż za mężczyznę, który nie potrafił kochać jej na tyle, by z nią zostać – a przynajmniej tak twierdzi. Przed zniknięciem Abi, przed piciem, Emma nigdy nie zdawała sobie sprawy, jak wiele decyzji musi podejmować, by przebrnąć przez dzień. Czy ma zjeść śniadanie? Jechać do szkoły samochodem czy autobusem? Obok kogo usiąść w czasie lunchu? Kto będzie najmniej skłonny patrzeć na mnie tak, jakbym była gumą przyklejoną do spodu ławki? Ale rozpoczęcie dnia od drinka oznacza, że do podjęcia zostaje tylko jedna decyzja: Czy pić dalej? Potem wszystko inne układa się samo. Dziewczyna wie, że mama chce dobrze, lecz dobre intencje nie wystarczą, żeby Emma przestała płakać w łazience dla dziewcząt. Do przerwy świątecznej jest jeszcze kilka miesięcy i nie jest pewna, czy zdoła do tego czasu podejmować te wszystkie decyzje, które będzie musiała podjąć. Emma wie – po prostu wie – że najgorsze byłoby, jeśli Abigail by nie żyła. Ludzie w szkole mówią, że uciekła, i dodają, że nikt nie mógłby jej o to winić. Kiedy Emma to słyszy, czuje się tak, jakby ktoś dźgnął ją nożem w brzuch, robiąc wielką dziurę w jej wnętrznościach. Abi nie odeszłaby tak po prostu, nic nie mówiąc. Nie złapałaby autobusu do Denver, nie wspomniawszy o tym wcześniej ani słowem. Dziesięcioletniej przyjaźni nie porzuca się w ten sposób, nie i już. Ale czy w takim razie byłoby lepiej, gdyby Abigail nie żyła? Rano, po wyjściu matki do przychodni, w której pracuje jako miejscowy lekarz rodzinny, Emma nie idzie do szkoły. Idzie do sklepu monopolowego pana Wena i pod kurtkę wpycha butelkę jacka danielsa. Już prawie z nią wychodzi, gdy widzi, że na parkingu stoi młody mężczyzna w skórzanej kurtce i szczerzy do niej zęby, wszystkie równiutkie, jakby na śniadanie jadał noże. Coś w nim wygląda znajomo i to wrażenie wydaje się chwytać Emmę za kark. Dziewczyna prostuje się tak, że wyślizguje się jej butelka. Pan Wen ma dobrotliwą twarz, pomarszczoną jak lampion z papieru, i mówi, że tym razem nie wniesie oskarżenia, chociaż każe jej zapłacić za stłuczony alkohol. Przygląda się jej, zauważa rozmazany tusz do rzęs, spuchnięte oczy, obgryzione paznokcie i mamrocze, że ma nadzieję, że Emma wkrótce poczuje się lepiej. Ona wie – pan Wen nie musi jej tego mówić – że ten człowiek rozumie, jak to jest być innym w tym kraju. Sama ta myśl – to poczucie kruchej solidarności – sprawia, że znowu chce się jej wybuchnąć płaczem, i aby uspokoić przyspieszony oddech, opiera się na parkingu o samochód. – Hej, wszystko w porządku? Spogląda w górę i odkrywa, że przygląda się jej ten koleś w skórzanej kurtce. Z przechyloną głową, włosami powiewającymi na wietrze jak pióra, wygląda jak wielka wrona. Emma przełyka ślinę i kiwając głową, stara się nie przewracać zbytnio oczami. – Nie mam dowodu. – Nienawidzi tego, jak cicho brzmi jej głos, zagłuszany dodatkowo hukiem ruchu na głównej ulicy. – Kupię ci – rzuca chłopak; jego akcent brzmi z lekka wschodnioeuropejsko. – Możemy wypić razem. Emma przeczesuje dłonią włosy i tłusty nalot, który zostaje jej na palcach, przyprawia ją o mdłości. Za kilka lat koledzy ze studiów powiedzą jej, żeby nie przyjmowała darmowych drinków od nieznajomych mężczyzn. Nawet teraz w jej głowie pobrzmiewają stare powiedzenia: nic nigdy nie jest za darmo, wszystko ma swoją cenę. Ale w tej chwili nie ma dla niej nic piękniejszego od światła przefiltrowanego przez brązowe od whiskey szkło. Jeśli dostanie butelkę do ręki, może zapomni o tym uczuciu ze snu z ostatniej nocy. Pociąga głośno nosem. – Dobra, pewnie. – Wszystko ma swoją cenę, ale Emma nie potrafi jeszcze wyobrazić sobie prawdziwego kosztu tej jednej butelki whiskey. Żadne z nich nie potrafi. 3 Przedtem Miesiąc przed jej zniknięciem Noah i Abigail jadą nad rzekę. Noah nie pamięta, żeby zapraszał siostrę na tę wyprawę, ale ona zabiera swoje wielkie okulary przeciwsłoneczne gwiazdy filmowej i bez słowa wychodzi za nim z domu. Jadą wśród pól parnego sierpnia. W cieniu drzew odpoczywają zmęczeni turyści, obok dzieciaki tarzają się w trawie koloru zębów starego człowieka. Klimatyzacja w samochodzie jest zepsuta, przez co oboje mają wrażenie, że ich płuca wypełnia mokra wełna, boją się jednak otworzyć okna, bo do środka wpadłyby owady i skończyłoby się na drapaniu się do krwi. Abigail siedzi w milczeniu, jej twarz do połowy zasłaniają duże okulary. Noah nie może stwierdzić, czy siostra patrzy na niego, czy nie. Wybiera odcinek rzeki poza miastem, po jego południowej stronie, gdzie zwykle nie ma turystów, bo malownicze widoki zasłaniają tam strome skalne ściany. Brat i siostra schodzą na brzeg, nie odzywając się do siebie; sosnowe igły wbijają się w ich gołe stopy, nisko wiszące gałęzie smagają im policzki. Upał wydaje się arogancki, jakby był tu tak długo, że nie wyobraża sobie, że może zostać wypchnięty przez jesień. Na płyciźnie Noah i Abigail leżą na plecach w pełni ubrani, tak jak kiedyś, gdy byli dziećmi, i błogo zimna od górskich strumieni woda prześlizguje się po ich ciałach. W górze w tę i we w tę szybują nasycone nektarem kolibry, gdzieś spomiędzy drzew dobiega skrzekliwe nawoływanie sójki błękitnej. W końcu Abigail przerywa ciszę. – W tym roku skończyłbyś studia. Noah wie, że siostra patrzy na niego, mimo to nadal wpatruje się w niebo przez gałęzie. – Czy ty kiedykolwiek nam wybaczysz? – pyta dziewczyna. Za bardzo przyzwyczaiłaś się do wybaczania, ma ochotę odpowiedzieć jej brat. Nie jest Bogiem. Nie ma obowiązku wybaczać Abi tylko dlatego, że o to prosi. – W przyszłym roku sama pójdziesz na studia – mówi. – Wtedy nie będzie cię obchodziło, co myślę. Znajdziesz nowych przyjaciół, poznasz nowe miejsca, zapomnisz, że kiedykolwiek byłem na ciebie zły. Przez chwilę Abi milczy, ale Noah wie, co myśli: Nie znajdę nowych przyjaciół, my nie zawieramy nowych przyjaźni. Kiedy w końcu siostra się odzywa, brzmi to tak, jakby zbierało jej się na śmiech. – Jeszcze rok? Chyba zwariuję, jeśli będę musiała czekać kolejny rok. – To nie jest dobry rodzaj śmiechu. Noaha przechodzi dreszcz i wie, że to nie tylko chłód rzeki. – Nie – dodaje Abigail. – To oczywiste, że nadal jesteś wściekły. Też bym była, gdybym przez ciebie straciła szansę na urwanie się stąd. Pewnie bym cię za to zatłukła. Noah wzdycha. – Czego ty ode mnie chcesz, Abi? – Tylko tego, żebyś coś zrobił. Przez cztery lata nie wspomniałeś o tym nawet jednym słowem, a ja już tak dłużej nie mogę. Jeśli nie zamierzasz mi wybaczyć, to może po prostu naprawdę powinieneś mnie stłuc. – Abi… Dziewczyna się podnosi. Jej letnia sukienka jest ciężka od wody i przylega do ciała. Noah unikał jej od tak dawna, że nie zauważył, że jego młodsza siostra stała się kobietą. Szybko odwraca wzrok, a ona się śmieje. – Jestem jedyną kobietą, którą kiedykolwiek naprawdę widziałeś, co? Biedak. Noah siada zbyt szybko i woda ześlizguje się z jego klatki piersiowej jak coś stałego. Przypomina mu to jego chrzest, gdy pastor Lewis zanurzył go w chrzcielnicy. Abigail uśmiecha się szyderczo. – Biedny, biedny Noah. Nie mógł namówić Chrissy Dukes, żeby przeszła z nim do pierwszej bazy, nie mógł namówić na bzykanko Sabriny McArthur, nawet Erin Broadstreet nie chciała trzymać cię za rękę podczas jasełek. – Zamknij się. Abi kopie wodę, pryskając mu nią w twarz. – Tak jest, wyrzuć to z siebie. – Kilka ptaków, wystraszonych jej głosem, zrywa się z drzew; łopotanie ich skrzydeł brzmi jak odgłos kroków kogoś, kto ucieka. – Coś jest z tobą nie tak, prawda? Woda z włosów spływa mu do oczu, nie widzi siostry, ale aż go swędzi, żeby uciszyć to szyderstwo w jej głosie. – Ty i tak nie poszedłbyś nigdy na studia, bo dobrze wiesz, że coś jest z tobą nie tak. Pamiętam, Noah. To dlatego nie masz przyjaciół. To dlatego nie możesz utrzymać dziewczyny. To dlatego mama i tata cię nie kochają. – Zamknij się! Rzuca się na nią na oślep, uderzając kością policzkową w jej łokieć, ale nagły ból jest przyjemny. Wpadają z hukiem z powrotem do wody; Abigail walczy z nim, ale jest wyższy i silniejszy i trzyma ją nieruchomo w miejscu. Mijają sekundy. Rzeka bulgocze nad jej głową, jakby Abigail była tylko kolejnym kamieniem na dnie. Kojący szum wody pomaga mu ustabilizować oddech, pomaga zrozumieć, co zrobił. Trzyma Abigail za ramiona, jej głowa jest pod wodą. Siostra patrzy na niego i jej usta wyginają się w leciutkim uśmiechu, ale nie rusza się ani nie mruga. Przez krótką chwilę Noah myśli, że może nie żyje, i jego umysł pędzi ku przyszłości, w której to jego buty zajmują całą podłogę w przedpokoju, to jego dyplom z uczelni wisi na ścianie zamiast prac plastycznych Abi z suchego makaronu. To jemu pierwszemu matka mówi „Dobranoc”, a ojciec nie ma wyboru: musi trzymać jego dłoń, kiedy modlą się przed kolacją. To o jego dzień pytają, a na kanapie, zamiast czasopism Abi, leżą jego Steinbeck i Vonnegut, i to jego włosy zatykają odpływ w wannie. Oczywiście w głębi serca Noah wie, że nieobecność siostry niczego nie zmieni, że przestrzeń, którą rodzice stworzyli dla niej, a której nie mają dla synów, szybko wypełniłaby się ich smutkiem, a on znów musiałby rozpłynąć się w tle. Noah to wie i dlatego puszcza Abi, po czym podnosi ręce, jakby się poddawał, jakby się spodziewał, że zostanie zatrzymany. Kiedy siostra siada, przeciera oczy i bierze głębokie oddechy, od których drży całe jej ciało, zalewa go uczucie ulgi. Abi patrzy na niego, on patrzy na nią i rozumie: to ona trzyma ich wszystkich razem. W drodze do domu nie rozmawiają. Nie rozmawiają o tym dniu nigdy więcej. Po prostu siedzą, a na podłodze pick-upa tworzą się małe kałuże ze ściekającej z ich ciał wody chrzcielnej. Teraz Pierwszy Kościół Baptystyczny w Whistling Ridge z jego białą wieżyczką z włókna szklanego na szczycie przypomina ośrodek sportu i rekreacji. Noah wie, że tak wygląda większość kościołów w okolicy, ale wie też, że na Wschodnim Wybrzeżu są ogromne gotyckie kościoły zbudowane z ciężkiego kamienia, tak okazałe jak sam Bóg. Bóg, jeśli zrobiony jest z czegokolwiek, powinien być z kamienia, myśli. W tym kraju jednak robi się go ze styropianu, pachnie jak asfalt i smakuje jak frytki. Bóg to parking dla ciężarówek albo bilbord. Ciosanie go z kamienia nie miałoby sensu, bo kamień jest stworzony do tego, by trwał, a tutaj Bóg jest kształtowany ciągle od nowa, tak by pasował. Blake’owie, wjeżdżając na parking kościelny, mijają dużą tablicę ledową na froncie, na której – jak specjalna oferta w drive-through – jest wypisany plan nabożeństw. Noah opiera się o samochód i gapi na czarne nierówne litery, podczas gdy za nim matka pomaga Jude’owi wysiąść z tylnego siedzenia, a ojciec spluwa na trawę. Zwykłe nabożeństwo od 9 do 11 rano w każdą niedzielę. Czy ktoś jeszcze oddał życie za twoje grzechy? Noah zastanawia się nad tym. Na parkingu zbiera się coraz więcej samochodów, ludzie wysiadają z nich bez pośpiechu, rzucając przeciągłe spojrzenia na Blake’ów. Na Samuela – figurkę GI Joe – z cieniami wietnamskiej dżungli w szarych oczach i przygarbionych plecach. Na Dolly z włosami o rozdwojonych końcówkach, poplamionymi nikotyną palcami i nierówno zdartymi obcasami w jej najlepszych butach, przez co wydaje się ciągle przechylać, niczym drzewo szarpane przez wiatr. I na Noaha, ubranego w dżinsowe i sztruksowe ciuchy, który mógłby być przystojny jak sam Marlon Brando, gdyby nie popękane usta i krzywy nos, i to samo zaszczute spojrzenie co u ojca. Jest tam też mały Jude ze starczym chodem i za długimi rękawami odziedziczonej po bracie flanelowej koszuli, skrywającymi tyle tajemnic. Ale gdzie jest Abigail? To jest właśnie to, co wszyscy chcą wiedzieć, i łudząc się, że może zdołają wyczytać z Blake’ów tę prawdę, kiedy mijają ich, wpatrują się w nich intensywnie. Noah dobrze wie, że to właśnie dlatego większość z nich zostaje na parkingu. Kręcą się po nim, podają sobie ręce, wymieniają uściski, wirują po betonie jak muchy. Egzystują w dziwnym czyśćcu, w którym wielki kryzys lat trzydziestych ubiegłego wieku jest czymś wcale nie tak odległym, za to teraźniejszość jak najbardziej. Zniknięcie jego siostry to dla nich jedynie świeża padlina. Inercję i gnuśność tłumu rozbija nagły ryk motocykla. Noah spina się i wciska ręce w kieszenie. Po drugiej stronie ulicy, na parkingu restauracji Dairy Queen, Rat Lăcustă zdejmuje kask i potrząsa dzikimi czarnymi włosami. Porusza się jak dziwka, której zbliża się termin zapłaty czynszu; wydaje się zupełnie nie przejmować tym, że gdy pochyla się nad motorem, jego kurtka podjeżdża w górę. W reakcji na odsłonięty skrawek jego ciała jest coś pierwotnego. Nastoletnie dziewczyny w odświętnych niedzielnych strojach zagryzają wargi i zerkają na matki, które ośmielają się patrzeć na chłopaka, bo wiedzą, że wkurzą tym mężów. Nawet Dolly nie może się powstrzymać; przechyla głowę i pyta głosem ciągnącym się jak melasa: – Czy to nie ten młody człowiek, który mieszka w przyczepie? Ten Cygan? – On jest Rumunem, nie Romem – prostuje Noah, zajęty zeskrobywaniem o krawężnik zaschłego błota z podeszew swoich najlepszych butów. – I tak się składa, że mieszka w kamperze. – I nie powinnaś używać słowa „Cygan” – wtrąca się Jude. – Jest obelżywe. – Nie rozśmieszaj mnie, synu – prycha Samuel i trąca go łokciem, tak że chłopiec lekko się chwieje. – Ech… to młode pokolenie! Dolly rzuca mężowi ostrzegawcze spojrzenie spod przymrużonych powiek, jakby chciała powiedzieć: „Nie przy ludziach”. Samuel tylko się uśmiecha i kopie żonę mocno w tył jej kostki. Noah widzi, jak matka się potyka i jej policzki zalewa rumieniec wstydu, gdy w obawie, że ktoś mógł to zauważyć, przeszukuje wzrokiem kościelny parking. Ale prawda jest taka, że wszyscy na chwilę zapomnieli o Blake’ach. Ci są przynajmniej z tego miasta, należą do tego kościoła, wyznają tę samą wiarę. Rat – w obcisłych dżinsach i z tym dziwnie brzmiącym nieznanym akcentem – to obcy. Jest jak pocisk, który wdarł się do miasta i nie pozostawił jeszcze rany wylotowej. Ludzie jeszcze nie zdecydowali, gdzie mają go umiejscowić i jak ustawić się wobec niego, jeśli w ogóle. Noah mgliście rejestruje, że ojciec mówi: „Chodźcie, wchodzimy”, mimo to nie odrywa wzroku od drugiej strony ulicy. Czuje się, jakby został oblany benzyną i dostał od tego dreszczy z rodzaju tych sprawiających, że kręgosłup wygina się w łuk, a palce stóp podwijają. Rat wtyka sobie papierosa do ust, po czym uśmiecha się do niego, zupełnie jakby obaj wiedzieli coś, o czym nikt inny nie może mieć pojęcia. (…) Anna Bailey „Przedsionek piekła” Tłumaczenie: Małgorzata Stefaniuk Wydawnictwo: Albatros Liczba stron: 384 Opis: W miasteczku pełnym sekretów prawda leży głęboko pogrzebana… Wstyd. Strach. Żal. Gniew. Miłość. Sekrety. I kłamstwa. Whistling Ridge jest jak beczka prochu. Wystarczy tylko jedna iskra − prawda o tym, co wydarzyło się tamtej nocy. Whistling Ridge, miasteczko w Górach Skalistych w Kolorado, jest rajem wyłącznie dla turystów. Poza sezonem diabeł mówi tu dobranoc, mimo że ostatnie zdanie należy do pastora Pierwszego Kościoła Baptystycznego. A może właśnie dlatego… Kiedy siedemnastoletnia Emma zostawia swoją najlepszą przyjaciółkę Abi na imprezie w lesie, jak większość dziewczyn w jej wieku wciąż sądzi, że ich życie dopiero się zaczyna. Są w ostatniej klasie liceum i już wkrótce świat wreszcie stanie przed nimi otworem. Ale tej nocy wydarzy się wiele rzeczy, a Emma może już nigdy nie zobaczyć przyjaciółki. Wiedziona poczuciem winy, zrobi wszystko, by ustalić, co się naprawdę stało. Po tygodniu od zniknięcia twarz Abigail Blake będzie się pusto uśmie­chać z setek łopoczących na wietrze ulotek przyklejonych do słupów telefonicznych i kościelnych tablic ogłoszeniowych. Sa­muel Blake uda się z policją do lasu i pośród drzew będzie wy­krzykiwać imię córki. Noah będzie spierał plamy ze spodni tak długo i tak energicznie, że zejdzie mu skóra z palców, a Emma schowa pod łóżko opakowanie z farbą do włosów. Dolly, ćmiąca papierosa za papierosem, będzie wpijać palce w łuszczącą się skórę głowy i wpatrywać się w zakrywający dziurę w ścianie wielki krzyż, bojąc się, że teraz wszystkie najgorsze rzeczy wyj­dą na jaw. Nikt nie mówi tego głośno, ale wszyscy wiedzą, że Abi już nie wróci. Tematy: Albatros, Anna Bailey, kryminał i sensacja, patronujemy książki, Przedsionek piekła Kategoria: fragmenty książek
Ci natomiast, którzy byli wierni, zaprowadzeni zostaną do Dżannah- ogrodu Boga, by tam chwalić go na wieki i kontemplować prawdę o nim. Stany piekła i nieba będą też miały charakter fizyczny, doświadczalny nie tylko duszą ale też ciałem: "na łożach ozdobnie wyszywanych, wyciągnięci, podparci na łokciach, zwróceni do siebie
Niedaleko stąd jest miasto Sambor i Rudki. Najbliżej natomiast było do powiatowego miasta słoneczny dzień 1 września bardzo głęboko zapadł w pamięci ośmioletniego chłopca, którym wówczas byłem. Napiszę więc tak jak to wtedy przeżywałem wspólnie z Rodzicami, Babcią i Sąsiadami. Wszyscy byli bardzo przygnębieni i pełni niepewności, co z nami będzie. Mamy przecież wojnę, przyjdą ciężkie czasy, czy damy radę Niemcom pomimo uspokajających komunikatów płynących od władz. Niestety, z upływem czasu przyszło załamanie, że tak szybko postępują Niemcy i wnet do nas przyjdą, gdyż były bombardowania Lwowa, a i u nas było słychać warkot samolotów. Tymczasem stało się coś czego nie mogłem zrozumieć, gdyż przyszło jakieś dziwne wojsko, z karabinami często na sznurkach. Na głowie mieli spiczaste czapki bez daszka, przylegające do twarzy, z czerwoną gwiazdą na czole. Bałem się ich, gdyż wygląd i rysy ich lic nie przypominały naszych ludzi. Rodzice nie puszczali mnie z domu, gdyż Babcia przyniosła wiadomość, że mają nas za wrogich kułaków, których trzeba rozparcelować. O ile pamiętam, nie mieliśmy setek hektarów, ale nie byliśmy też biednymi małorolnymi sobie, że Niemcy jednak przyszli. Powstała dywizja SS Gałyczyna, czyli SS Galizien i zaczęła się eksterminacja ludności polskiej z rąk nacjonalistów, czyli szowinistów ukraińskich. Dla mnie też było to niezrozumiałe, gdyż jak dotychczas żyliśmy w zgodzie z Rusinami. Obchodziliśmy tzw. ruskie święta, a oni polskie. Pamiętam, że przyjaźniłem się z dziećmi sąsiadujących Rusinów. Bawiliśmy się razem, użyczałem im roweru, co wówczas dla chłopców było bardzo ważne. Na Święta Bożego Narodzenia przynoszono do chałup słomę, co dla mnie było atrakcją i zachęcało do zabaw na podłodze, czy klepisku ze słomą. Ja też zapraszałem niektórych kolegów na świąteczny poczęstunek w naszym domu. Wobec napływających wiadomości o coraz bardziej okrutnych mordach na ludności polskiej nie mogłem uwierzyć, że w mieszanych małżeństwach mąż, teraz Ukrainiec, musiał zamordować żonę Polkę. Czy też w okrucieństwa zadawane Polakom przed mieszkające we Lwowie donosiło o morderstwach na polskich profesorach dokonanych przez studentów ukraińskich. W oparciu o SS Gałyczyna i SS Galizien nastąpiła eksterminacja polskiej inteligencji i ludności polskiej pozostawionej samej sobie. Wraz z rodziną żyłem w strachu, czy i nas nie obejmie ta eksterminacja. W międzyczasie bowiem Niemcy aresztowali Ojca, a jedynymi obrońcami pozostały trzy psy. Jeden dorodny doberman szkolony jako pies obronny pilnował wejścia do domu i obejścia. Nad ranem pewnego dnia został jednak zastrzelony przez tych, którzy i nas chcieli zlikwidować. Matka i Babcia miały bowiem ostrzeżenia. W związku z tym Mama natychmiast spakowała najbardziej potrzebne rzeczy, wynajęła furmankę od zaprzyjaźnionego Polaka i wraz z bratem, jeszcze niemowlęciem, wyjechaliśmy do Rudek. Było to rodzinne miasto Matki. Mieszkały tam jeszcze siostry Mamy. Jedna mieszkała z Dziadkiem i miała nieduże gospodarstwo, a Dziadek opiekował się sadem i hodował pszczoły. Były więc warunki mieszkaniowe i ekonomiczne, aby dać nam schronienie. Druga Ciocia mieszkała z mężem w niewielkim mieszkaniu, ale życie rodzinne kwitło i często odwiedzaliśmy się. Ta druga Ciocia była moją matką chrzestną i wraz z Wujkiem częstowała nas słodyczami. Pewnego razu zapytała kilkuletniego młodszego Brata, czy jadł cukierki. Na co Brat odpowiedział, że często jada cukierki bobowe. Ja chodziłem tu do szkoły podstawowej, pomagałem w gospodarstwie i jako członek kółka ministrantów pilnie służyłem do Mszy Świętej przed ołtarzem, w którym królowała łaskami słynąca Matka Boska Rudecka. (…)W Rudkach też doznałem silnego przeżycia, gdy wyszedłem po drabinie na strych nad oborą. Nagle poruszyło się tam zgromadzone siano. Po chwili z tej sterty wyłonił się oblepiony sianem nieznany człowiek. Przestraszony, pobiegłem do Cioci z pytaniem, kto to jest. Ciocia wyjaśniła mi, że trzeba pomóc ludziom, którzy ukrywają się przed Niemcami podobnie jak Ojciec. Powiedziała, że nie wolno mi nikomu o tym mówić, gdyż Niemcy rozstrzelaliby nas wszystkich. Zdradziła, że ukrywają się tam znajomi i zaprzyjaźnieni Żydzi, którzy niegdyś u niej mieszkali i że w pełni zasługują na to, aby ich przechować. Powiedziałem, a właściwie przyrzekłem, że nikomu o tym nie powiem. I tak się stało, gdyż jako chyba 11- czy 12-letni chłopiec w pełni to rozumiałem. W międzyczasie Rodzice porozumieli się z kuzynką Matki, która zachęcała nas do przyjazdu do wsi Słomka tuż obok Mszany Dolnej. Ciocia była lekarką i żyła samotnie, gdyż Niemcy aresztowali jej męża, który chyba zginął. Nie przypominam sobie szczegółów podróży do Słomki. Pamiętam, że było też z nami znajome małżeństwo z Rudek. (…) Zamieszkaliśmy w małym drewnianym domku blisko drogi, użyczonym przez bardzo dobrych i przychylnych nam gospodarzy - państwo Wystarczyków, z których synem Zygmuntem i jego Rodziną mieszkającą w Nowym Sączu przyjaźnię się do dziś. Razem pasaliśmy krowy jego Rodziców i zbieraliśmy grzyby u podnóża góry Lubogoszcz. Jak mogłem, starałem się pomagać Rodzicom i Cioci lekarce, która wyjechała stąd jeszcze przed wyzwoleniem spod niemieckiej okupacji. Miałem wtedy już tyle siły, aby mleć na żarnach pszenicę i żyto na mąkę. Matka używała jej do pieczenia chleba i innych spożywczych uczęszczałem na tzw. tajne komplety, które prowadził dr Sebastian Flizak, wspaniały człowiek i nauczyciel, późniejszy dyrektor Muzeum w Mszanie Dolnej. Przerabiałem wtedy pierwszą i drugą gimnazjalną. Nieraz jadąc do Bielska specjalnie wybierałem drogę przez Mszanę Dolną, aby odwiedzić Profesora Flizaka i ofiarować mu bardzo dobry gatunek kawy oraz zapytać o zdrowie. Przy tej okazji dowiedziałem się, że Profesor Sebastian Flizak wykładał również w Sanoku i uczył moją Żonę. Dożył sędziwych lat i pozostał w pamięci wdzięcznych uczniów oraz mieszkańców Mszany Dolnej i okolic oraz sanoczan. Dopiero w Słomce, obecnie dzielnicy Mszany Dolnej, zdaliśmy sobie sprawę, że pomimo serdecznej, rodzinnej atmosfery w Rudkach, żyliśmy na przysłowiowej beczce prochu. Na szczęście, dobrze się to zakończyło. Dowiedzieliśmy się, że Cioci udało się przechować żydowską rodzinę, co ucieszyło nas zbliżała się powoli do końca. Armia Czerwona nacierała wzdłuż szosy od Limanowej do Mszany Dolnej i Nowego Sącza w kierunku Krakowa. Mieszkając przy tej szosie znaleźliśmy się na linii frontu. Część mieszkańców uciekła do krewnych w pobliskich wioskach. My natomiast nie mieliśmy takiej możliwości, ale zostaliśmy zaproszeni do piwnicy solidnego murowanego domu, trochę cofniętego od szosy. Przebywało tam kilkanaście osób wraz z moją rodziną. Ta cała poniewierka, jak pamiętam, trwała cały tydzień. Rosjanie nie mogli sforsować zapamiętale broniących się Niemców. Na wzgórzach nad szosą rozlokowano gniazda karabinów maszynowych i strzelców wyborowych, a od strony przydrożnych domów rozmieszczono broniących tego odcinka Niemców. Już o zmroku zapalali stare, opuszczone chałupy, oświetlając tym samym szosę. Nastrój nas, oczekujących na wyzwolenie, coraz bardziej się pogarszał, narastało poczucie zagrożenia życia, gdyż coraz bliżej naszego schronienia paliły się domy. Wśród salw karabinowych i pojedynczych strzał armatnich odmawialiśmy modlitwy, a szczególnie różaniec. Jedna z kul armatnich trafiła w poddasze naszej kamienicy, wyrywając z przeraźliwym hukiem znaczną dziurę w murze. Zaczęło też brakować żywności. Najbliżej mieszkający przemykali do swoich domów, aby coś przynieść i równocześnie nakarmić domowe zwierzęta. Mężczyźni zaczęli gromadzić wodę w różnych pojemnikach, aby w razie pożaru bliskiego domu bronić się przed ogniem. Zaczęło to wszystko wyglądać wręcz beznadziejnie i tragicznie. Rosjanie od prawie tygodnia nie mogli przełamać tego odcinka frontu, a nam groził pożar pobliskiego domu, i to już następnego wieczora. Zestresowani uczestnicy naszego schronienia dyskretnie obserwowali przez małe przyziemne okienka piwniczne, co się dzieje na pobliskiej szosie. Podejrzewano, ze zbyt długo trwający brak postępu na tym odcinku frontu wymaga zastosowania jednak duże szczęście, bo w dniu zagrażającego nam pożaru okolicznego domu usłyszeliśmy warkot czołgowych motorów i wreszcie ukazały się pierwsze czołgi. Patrzący ostrożnie przez małe okienka piwniczne zauważyli i usłyszeli huk trafionego pancerfaustem czołgu. Zaczajony w przydrożnym rowie Niemiec w ten sposób zaatakował jeden z pierwszych czołgów. Za chwilę wpadł do piwnicy radziecki czołgista trzymający pistolet gotowy do strzału i zawołał: "Giermańców u was niet?". "Niet, niet" - odpowiedzieliśmy. A on: "Wot ja tak z tretiej maszyny, dajtie wodu". I zauważył wodę w wiadrze. Wziął więc oburącz to niepełne wiadro wody i pił łapczywie, a następnie szybko wyszedł. Okazało się, że czołg został trafiony w tylną część i dlatego na miejscu zginął strzelec, a jego kolega został ciężko ranny i znalazł się w polowym jak za czołgami biegła sowiecka piechota z okrzykami "hura, za rodinu, za Stalinu!", strzelając do uciekających Niemców, którzy zza domów i różnych zasłon sprytnie się ostrzeliwali, zabijając i raniąc trochę na oślep biegnących Rosjan. Fragmenty tej bitwy można było obserwować ukradkiem i z boku przez te małe piwniczne okienka. Strasznie to wyglądało, ale po przejściu frontu zapanowała radość, że jesteśmy wolni i uszliśmy z życiem z tych tragicznych zdarzeń. Następnego dnia, gdy front przesunął się za Mszanę Dolną, poszedłem z kolegami, wraz z Zygmuntem, z którym schroniliśmy się w piwnicy, oglądać zniszczony czołg. Wokół niego i na okolicznym polu znaleźliśmy szczątki osobistych rzeczy chyba tego, który zginął. Pamiętam jakiś mocno zniszczony portfel i strzępy ubrania. Ogromne wrażenie zrobiła na mnie, wtedy 13-letnim chłopcu, wizja lokalna na wzgórzach za szosą, gdzie były gniazda strzeleckie. Ostrzeliwały one głównie szosę i miejsca, gdzie toczyły się walki. Wyzwolenie bowiem spod okupacji niemieckiej w tym zakątku kraju nastąpiło, jak sobie przypominam, wczesną wiosną 1944 roku. Szliśmy po przemarzniętej ziemi z niewielką ilością śniegu. Widok był makabryczny, gdyż poza leżącymi zwłokami Niemców, w niektórych okopach siedzieli żołnierze jak żywi, trzymający broń i tak zastygli po śmiertelnym strzale. Rosjanie chcieli ich obejść od góry i - jak widzieliśmy - częściowo to się udało. Były bowiem również i zwłoki żołnierzy był członkiem zespołu organizującego pochówek zabitych żołnierzy i przywracającego w miarę możliwości normalne życie w wiosce. Znał się też na chorobach zwierząt gospodarskich, a w szczególności koni. Niektóre z nich wymagały wyzwoleniu Krakowa pojechaliśmy do trzeciej najmłodszej Siostry Matki mieszkającej w Prokocimiu. Stamtąd chodziłem do szkoły średniej im. Tadeusza Kościuszki w Podgórzu. Był to spory kawał drogi, który pokonywałem pieszo. Skończyłem drugą i trzecią klasę gimnazjalną, a resztę, łącznie z maturą i studiami lekarskimi, kończyłem już w Bytomiu. Tam dostał pracę Ojciec i ściągnął nas na Śląsk. Było tam dużo kresowiaków i układało nam się dość dobrze.
Cała prawda o blantach Lyrics: Mania prześladowcza palacza towca? Bzdura / To baka powoduje? Prokuratura prędzej / Grama w kielni masz czy nawet trzy / Masz wkrętę, że to trefne? Że
Letnie wesołe miasteczko na szczecińskiej Łasztowi 2022 Huczne otwarcie sezonu pokrzyżowała co prawda pogoda, ale przez cały (w większości słoneczny) tydzień szczecinianie tłumnie odwiedzali Holiday Park na Łasztowni. W ten weekend pogoda jest zmienna, ale póki nie pada w wesołym miasteczku nie braknie wielbicieli i w tym roku wesołe miasteczko bez ekstremalnych atrakcji (brak VMAX), ale i tak przyciąga mieszkańców. Za dnia słychać przede wszystkim piski dzieci, a wieczorami szczecinianie zjawiają się by zarówno skorzystać z atrakcji, jak i nacieszyć się samą atmosferą i widokiem, bo podświetlony diabelski młyn oraz sąsiednie dźwigozaury naprawdę robią zobaczcie sami. Byliśmy i my sie trochę pobawić w wesołym miasteczku na Łasztowni: W sezonie letnim 2022 Holiday Park będzie działać do 28 sierpnia. W tygodniu, od poniedziałku do czwartku w godz. W piątki od południa do północy, w soboty od także do północy, a w niedzielę od do Przypominamy, że na Łasztownię można w tym roku dojechać autobusem. Wesołe miasteczko na Łasztowni. Cennik 20221 token 5 zł Przy zakupie za 100 zł otrzymuje się 30 tokenów Ceny poszczególnych atrakcji w Holiday Park SzczecinThe Flyer - 6 tokenów Diabelski Młyn - dorośli - 7 tokenów, dzieci 5 tokenów Jumbo - 3 tokeny Dom zabaw Crazy Vegas - 3 tokeny Autodrom HOT Cars - 3 tokeny Trampoliny - 3 tokeny Bubgee - 5 tokenów Dziecięca karuzela - 2 tokeny Break Dance - 5 tokenów Entertainer - 5 tokenów Family Coaster - 3 tokeny Bugy - 3 tokeny Hollywood Star - 3 tokeny Koło widokowe. Wheel od Szczecin Podniebna podróży na szczecińskim młynie trwa około 30 minut. Żeby uniknąć stania w kolejkach bilety można kupić online na na Bilet normalny cena 35 zł Bilet ulgowy cena 25 zł (dla osób do 140 cm wzrostu) Bilet dla 6 osób (1 gondola) 180 zł Bilet do gondoli VIP cena 100 zł dla 1 osoby (max w gondoli 4 osoby) Ze względu na to, że szczeciński lunapark nie jest obiektem stacjonarnym, nie realizuje bonów turystycznych. Wesołe miasteczko na Łasztowni działa na całego! Zobacz ZDJĘ... Szczecinianie oszaleli na ich punkcie! Gdzie i za ile kupimy ten przysmak lata?Polecane ofertyMateriały promocyjne partnera
Kto ubierał kiedyś niemowlaka na zimowy spacer, wie o czym mówię. Kto nie ubierał – zastanówcie się dziesięć razy zanim się za to zabierzecie. 3. Piechotą przez wiosnę! Przedreptaliśmy przez ten tydzień dobrych kilkadziesiąt kilometrów, więc średnia w naszym wyzwaniu zdecydowanie skoczyła do góry Z wózkiem wzdłuż oceanu.
Zdrowe zakupy Spis treści W kwietniu, tuż przed 21. urodzinami Madeline Johnson, "rozpętało się piekło", jak wspomina jej matka. Wcześniej wydawało się, że wszystko sprzyja Maddy, atrakcyjnej blondynce z Kalifornii, uczącej się na kursie przygotowawczym do studiów medycznych na Chapman University, a w wolnym czasie prezentującej na swym popularnym profilu na Instagramie ubrania oferowane przez firmy odzieżowe. Podekscytowana perspektywą studiów medycznych Maddy pracowała w szpitalu w Orange w Kalifornii, by zdobyć doświadczenie kliniczne. Przyjęcie nowej szczepionki przeciwko covid-19 wydawało jej się oczywistym krokiem, aby zabezpieczyć siebie i swoją rodzinę przed pandemicznym wirusem. Po drugiej dawce szczepionki mRNA firmy Pfizer pod koniec lutego 2021 r. Maddy przez kilka dni chorowała z wysoką gorączką. Uprzedzono ją, że może się tego spodziewać, lecz wkrótce zaczęły dziać się rzeczy niezwykłe. Początkowo były mało znaczące: ból w nadgarstku i drętwienie rąk. Ale miesiąc później ból i osłabienie nadgarstka stały się tak dokuczliwe, że dziewczyna zasypiała w nocy zmęczona płaczem. W kwietniu, gdy odrętwienie ręki i nadgarstka dotarło już do barku, neurolog zauważył, że zanikły odruchy w prawej nodze Maddy, więc skierowano ją na badanie obrazowe mózgu. Następnego dnia obudziła się z odrętwiałą prawą stopą, a nim minęło kilka godzin, nie była już w stanie poruszać palcami stopy, stawem skokowym i kolanem. Dotychczas pełna wigoru studentka w maju doznawała fal przerażających objawów, od silnego bólu w klatce piersiowej, utraty precyzyjnych sprawności motorycznych, gorączki, przeszywających bólów mięśni i stawów, drżenia całego ciała i niekontrolowanego trzęsienia po uczucie odłamków szkła w palcach, gdy czegoś dotykała. Objawy te postępowały aż do trudności z przełykaniem, chodzeniem i oddychaniem. Po 2 badaniach elektroneurografii (NCS), tomografii komputerowej, 8 badaniach rezonansu magnetycznego, nakłuciu lędźwiowym, 46 różnych badaniach krwi i innych testach, lekarze wykluczyli udar, stwardnienie rozsiane, guz mózgu oraz kilka chorób autoimmunologicznych. Nadal jednak nie znaleźli odpowiedzi, a dziewczyna wciąż cierpiała. Media głównego nurtu nie donoszą o historiach osób takich jak Maddy, ale nie jest ona odosobnionym przypadkiem. Do końca lipca 2021 r. była jedną z ponad 36 tys. osób, których hospitalizacje po dawce eksperymentalnej szczepionki przeciwko covid-19 odnotowane zostały przez amerykański rządowy System Raportowania Niepożądanych Odczynów Poszczepiennych (VAERS)1. Do 30 lipca 2021 r. w bazie danych VAERS odnotowano sporo ponad pół miliona (518 770) niepożądanych zdarzeń powiązanych ze szczepieniem przeciwko covid-19, w tym ponad 23 tys. zdarzeń zagrażających życiu lub powodujących trwałą niepełnosprawność oraz 11 940 zgonów. Raporty VAERS nie są rozstrzygające – same w sobie nie potwierdzają związku przyczynowego między dziwnymi objawami a eksperymentalnym zastrzykiem. Jednakże ogromna większość niepożądanych odczynów poszczepiennych nie zostaje zgłoszona. Według badania Harvard Pilgrim z 2009 r., system VAERS wychwytuje zaledwie 1% objawów zgłaszanych lekarzom i szpitalom, mogących mieć związek ze szczepieniami. Placówki opieki zdrowotnej powinny zgłaszać takie objawy do VAERS, lecz tego nie robią, co oznacza, że tylko drobny ułamek rzeczywiście powiązanych ze szczepieniami zdarzeń zostaje kiedykolwiek udokumentowany2. Podczas gdy media głównego nurtu powtarzają jak echo przekaz instytucji zdrowia publicznego o tym, że szczepionki są "bezpieczne i skuteczne", i odmawiają nagłaśniania historii osób takich jak Maddy, w ciągu zaledwie kilku miesięcy systemy rządowe, takie jak VAERS, odnotowały więcej zgonów powiązanych ze szczepionkami przeciwko covid-19 niż z wszystkimi innymi szczepionkami razem wziętymi (od czasu, gdy zaczęły je liczyć ponad 30 lat temu) i prawie równie dużo zdarzeń powodujących niepełnosprawność lub zagrażających życiu. Jakie mogą być powikłania po szczepieniu przeciwko COVID-19? Agencje publiczne przyznały, że ze szczepionkami przeciw wirusowi SARS-CoV-2 powiązanych jest kilka grożących śmiercią schorzeń, takich jak zakrzepy krwi, ciężkie reakcje alergiczne, zapalenie mięśnia sercowego (mogące poprzedzać niewydolność serca), szczególnie u młodych mężczyzn, a całkiem niedawno do listy tej dodano wywołujące paraliż schorzenie neurologiczne zwane zespołem Guillaina-Barrégo (GBS). Jeden z ekspertów w dziedzinie szczepionek, Paul Offit, zasiadający w szczepionkowym komitecie doradczym Amerykańskiej Agencji Żywności i Leków (FDA), w grudniu 2020 r. zapewnił opinię publiczną, że poważne odczyny poszczepienne będą stanowiły najwyżej "1 lub 2 przypadki na milion", ale te podobno nieliczne i rzadkie skutki uboczne przerosły już jego przewidywania o całe rzędy wielkości. Na przykład badanie opublikowane w marcu 2021 r. w Journal of the American Medical Association wykazało, że "ciężkie reakcje odpowiadające anafilaksji występują z częstością 2,47 na 10 tys. szczepień" czyli 247 przypadków na każdy milion szczepień przeciwko covid-193. W dniu 13 lipca 2021 r. FDA podała informację, że 100 przypadków (w tym 95 "poważnych") GBS odnotowano na "ok. 12,5 mln" dawek szczepionki przeciwko covid-19 firmy Johnson & Johnson, co równa się ok. 8 przypadkom na 1 mln. 29 lipca 2021 r. Brytyjski Narodowy Instytut Zdrowia i Doskonałości Klinicznej (NICE) wydał wytyczne dla lekarzy w sprawie walki z wywoływaną przez szczepionki trombocytopenią i zakrzepicą (VITT) – zagrażającym śmiercią zaburzeniem krzepnięcia krwi, wymagającym szybkiej diagnozy i natychmiastowego leczenia, które, jak stwierdził Instytut, występuje z częstością 14,2 przypadków na milion dawek szczepionki4. W lipcu Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) donosiła o odsetku "w przybliżeniu 40,6 przypadków zapalenia mięśnia sercowego na milion drugich dawek szczepionki u mężczyzn i 4,2 przypadków na milion u kobiet" wśród młodych ludzi w wieku 12-29 lat, którzy otrzymali szczepionki mRNA covid-19 do 11 czerwca 2021 Nie wspomniano o 2 689 doniesieniach w systemie VAERS, dotyczących zapalenia mięśnia sercowego i zapalenia osierdzia. WHO utrzymywała, że korzyści płynące ze szczepień nadal przeważają nad ryzykiem. Tylko te 4 "rzadkie", potencjalnie śmiertelne schorzenia występują z łączną częstością 314 przypadków na milion. Wyobraźmy sobie, że rodzice podejmujący decyzję, czy podać swym dzieciom szczepionkę przeciwko chorobie, która stwarza dla nich ryzyko śmierci wynoszące 0,002%, nawet gdyby się nią zaraziły6, zostaliby poinformowani, że znany odsetek powodujących niepełnosprawność lub potencjalnie śmiertelnych schorzeń wywoływanych przez szczepionki w pierwszych miesiącach ich stosowania wynosi "tylko 314 na milion" zamiast "1 lub 2 przypadki na milion"? Ryzyko 15 razy wyższe niż ryzyko śmierci na covid-19? A ryzyko długofalowe jest nieznane. Czy wtedy inaczej spojrzeliby na tę sprawę? Jakie mogą być inne powikłania poszczepienne? W rzeczywistości większość osób doświadczających trwałych objawów po szczepionkach przeciwko covid-19 nie kwalifikuje się łatwo do określonej diagnozy chorobowej. Zamiast tego napływają tysiące doniesień o niespójnych objawach, od przewlekłego obrzęku węzłów chłonnych, lęku, wysypek skórnych, migren, wrażenia mrowienia i pieczenia, tików i drgawek oraz bólu stawów i mięśni po nieregularne miesiączkowanie, mgłę mózgową, dzwonienie w uszach, ból jelit, biegunkę, utratę smaku lub węchu, nieostre widzenie i bezsenność. Wielu doświadcza szerokiego spektrum objawów, przypominających częste choroby neurologiczne lub autoimmunologiczne, takie jak stwardnienie rozsiane, toczeń rumieniowaty układowy, zespół przewlekłego zmęczenia (mialgiczne zapalenie mózgu i rdzenia) lub kilka z tych schorzeń jednocześnie. Nie pasują do nich jednak wyniki badań. Powikłania poszczepienne - sumowanie ryzyka Chociaż czołowe osobistości FDA i innych agencji medycznych sugerują, że skutki uboczne szczepionek będą rzadkością, występującą "raz na milion", każdy z przedstawionych tu zagrażających życiu skutków ubocznych już niesie ze sobą wyższe ryzyko. A gdy zsumujemy ich częstości występowania, ryzyko pojawienia się któregokolwiek z 4 powikłań wyniesie ok. 314 na milion. Objawy poważnych powikłań poszczepiennych "Zostałam otruta" - historia Denice Hertz Danice Hertz, od niedawna emerytowana specjalistka gastroenterologii i internistka z Los Angeles, twierdzi, że jej przedziwne objawy rozpoczęły się 30 min po przyjęciu przez nią pierwszej dawki szczepionki mRNA przeciwko covid-19 firmy Pfizer pod koniec grudnia 2020 r. – Poczułam dziwne wrażenie pieczenia i drętwienia twarzy – powiedziała redakcji What Doctors Don’t Tell You. Miała zawroty głowy, a jej ciśnienie krwi gwałtownie podskoczyło. – Przez kolejny dzień lub dwa objawy ewoluowały; miały głównie charakter neurologiczny. Byłam pewna, że niedługo umrę. Danice Hertz prawie nie wstawała z łóżka przez pierwszy tydzień po szczepieniu, a uczucie pieczenia objęło jej ramiona i nogi. Ledwie mogła się poruszać i wstawała tylko z czyjąś pomocą. Pojawiło się więcej objawów: drżenia i drgania mięśni, głośne dzwonienie w uszach, obrzęk języka, opuchnięte powieki, nieostre widzenie i uczucie zaciskania się czegoś wokół klatki piersiowej. – Bolały mnie zęby – wspomina Danice. – To było takie przedziwne. Czułam się, jakby rażono mnie prądem. Wszystko mnie bolało. Miałam wrażenie, że jestem zanurzona w beczce z kwasem i nie miałam pojęcia, jak to się dzieje, że wciąż żyję. Myślałam, że tego nie wytrzymam. Co ciekawe, wśród doniesień o skutkach ubocznych szczepionek przeciwko covid-19 w brytyjskim systemie raportowania Yellow Card (Żółta Karta) znaleźć można setki doniesień o bólu zębów. Po tygodniu Danice Hertz udała się do szpitala "zgięta wpół" i "zwijała się z bólu na stole". Po poddaniu się całej serii testów usłyszała: "Jest Pani zdrowa" i została odesłana do domu. Przez kolejne 3 miesiące była "niezdolna do niczego", spędzając czas najczęściej w łóżku lub na kanapie. Jako że przez 33 lata prowadziła praktykę medyczną w Los Angeles i znała wielu lekarzy, zaczęła wykonywać setki testów, które wykluczały choroby, lecz wciąż nie przynosiły diagnozy. Nie było stanu zapalnego, nie było często spotykanych chorób autoimmunologicznych, nie było też większych zakrzepów krwi. Wszystkie badania krwi dawały prawidłowe rezultaty, a mimo to Danice, jak wspomina, "była w agonii". Badania obrazowe pokazywały, że jej serce może być nieco powiększone, chociaż echokardiogram wykonany na 2 miesiące przed szczepieniem był idealny. Zaczęła zastanawiać się, czy zaraz po szczepieniu nie wystąpiło u niej zapalenie mięśnia sercowego. Po upływie 7 miesięcy od szczepienia Danice Hertz zaczęła czuć się lepiej, lecz nadal było jej bardzo daleko do dawnego samopoczucia. – To zrujnowało moje życie – mówi. Boi się kontaktów z ludźmi, bo nie wie, jak jej organizm zareaguje na prawdziwą infekcję covid-19. Obawia się też innych objawów, które mogą jeszcze nadejść. Chociaż nie uzyskała diagnozy swego stanu, mówi wprost: "Zostałam otruta". Danice Hertz zaczęła pisać komentarze na stronach internetowych, gdzie mówiono o tym, jak "rzadkie" są poważne odczyny poszczepienne, i w swym pierwszym wpisie w czasopiśmie neurologicznym przez przypadek pozostawiła swój adres e-mailowy. – I oto patrzcie: zaczęli do mnie pisać ludzie z całego świata – opowiada. Większość pochodziła ze Stanów Zjednoczonych i Kanady, ale nadchodziły listy także z krajów tak odległych jak Serbia. – Do dziś dostałam ich już wiele tysięcy. Danice założyła grupę pod nazwą C19 Vax Reactions ( aby dzielić się doświadczeniami z innymi i szukać sposobów leczenia ich "nietypowych i nieznośnych" schorzeń, choć dla zachowania przyjaznej atmosfery liczebność grupy jest obecnie ograniczona. Napisała też do Amerykańskich Centrów Kontroli i Zapobiegania Chorobom (CDC), do Pfizera, Białego Domu i FDA: – Rozmawiałam z komisarzem FDA, Janet Woodcock, lecz ona od razu oświadczyła, że nie jest nami zainteresowana. Nie interesują jej nasze objawy – relacjonuje Danice. „Czuję się, jakby wyrywano mi serce” - historia 12-letniej Maddie 5 osób z jej grupy, włącznie z 12-letnią dziewczynką, która uczestniczyła w badaniach klinicznych Pfizera, Maddie de Garay z Cincinnati w stanie Ohio, w czerwcu 2021 r. wzięło udział w konferencji prasowej, prowadzonej przez amerykańskiego senatora Rona Johnsona7. Matce Maddie, Stephanie de Garay, załamywał się głos i z trudem powstrzymywała łzy, gdy opisywała, jak Maddie po przyjęciu eksperymentalnej szczepionki doznała ciężkich skutków ubocznych, które doprowadziły do 9 wizyt na oddziałach ratunkowych i 3 hospitalizacji, trwających łącznie 2 miesiące. Siedząc na wózku inwalidzkim z rurką do odżywiania przybandażowaną do szyi i rurką z tlenem w nosie, Maddie słuchała matki opowiadającej o jej historii pojawienia się "silnych bólów brzucha i klatki piersiowej". Dziewczynka powiedziała wtedy matce: "Czuję, jakby mi wyrywano serce przez gardło". Jej pozostałe objawy obejmowały silne bóle i zawroty głowy, obfite krwawienia menstruacyjne, drgawki i "utratę czucia od pasa w dół", jak opowiadała jej matka. Firma farmaceutyczna Pfizer, w której badaniu uczestniczyła Maddie, i która w ubiegłym roku zgarnęła 33,5 mld dolarów zysku ze swej szczepionki przeciwko covid-19, nie udzieliła pomocy. Żadna agencja regulacyjna nie wsparła Maddie, a lekarze zaczęli wykonywać odpowiednie badania krwi i obrazowania mózgu dopiero po 5 miesiącach od wystąpienia u niej skutków ubocznych. – Maddie zgłosiła się do badania na ochotnika, dlaczego więc firma farmaceutyczna nie prowadzi dochodzenia, co się z nią stało? – pyta jej matka, najwyraźniej wciąż nie dowierzając. – Chcemy tylko, żeby Maddie została dostrzeżona, wysłuchana, i żeby jej uwierzono, ponieważ do tej pory tak się nie stało – mówi Stephanie, szlochając. – Chcemy, żeby otrzymała opiekę, której rozpaczliwie potrzebuje, by wrócić do normalnego stanu. Dlaczego nie wróciła do zdrowia? Są to pytania, które powinna zadawać też opinia publiczna, lecz każda odpowiedź na nie budzi wielki niepokój. Dr Sucharit Bhakdi jest byłym kierownikiem wydziału Medycznej Mikrobiologii i Immunologii w Instytucie Medycznej Mikrobiologii i Higieny na Uniwersytecie Jana Gutenberga w Moguncji w Niemczech. Przechodząc na emeryturę w 2012 r., miał za sobą wybitną drogę zawodową, publikację ponad 300 artykułów z wirusologii i immunologii oraz był uhonorowany wieloma nagrodami. W lutym dr Bhakdi utworzył grupę pod nazwą Lekarze Na Rzecz Etyki Covid-19 ( wraz z innymi wysoce cenionymi naukowcami, którzy wystosowali list otwarty do Europejskiej Agencji Leków (EMA), wyrażający ich głębokie zaniepokojenie "poważnymi potencjalnymi konsekwencjami technologii szczepionek przeciwko covid-19", takimi jak "możliwe reakcje autoimmunologiczne, nieprawidłowości krzepnięcia krwi, udary i krwawienia wewnętrzne", które mogą wystąpić "w mózgu, rdzeniu kręgowym i sercu"8. Sygnatariusze listu pytali, czy niebezpieczeństwa te zostały wykluczone w przedklinicznych modelach zwierzęcych w odniesieniu do wszystkich 3 szczepionek, zanim zostały one dopuszczone do stosowania u ludzi. Zakrzepy krwi po szczepieniu przeciwko COVID-19 Tak się złożyło, że EMA, która jest odpowiedzialna za ocenę produktów medycznych do użytku w krajach członkowskich Unii Europejskiej, prowadziła już za kulisami badania 37 przypadków zakrzepów krwi. Pomimo rozprzestrzeniającego się alarmu, WHO wydała 17 marca 2021 r. oświadczenie, stwierdzające, że "korzyści ze szczepionki AstraZeneca przeważają nad ryzykiem", zalecając jednocześnie "kontynuowanie szczepień" w oparciu o badania prowadzone przez EMA9. Jednakże dane EMA wykazywały, że odnotowano 13 przypadków zakrzepicy naczyń mózgowych (skrzepów krwi w mózgu) w porównaniu do normalnego odsetka, wynoszącego 1,3, a także 5 przypadków rozsianego wykrzepiania wewnątrznaczyniowego (DIC, w którym liczne skrzepy krwi powstają w całym organizmie, paradoksalnie powodując krwawienie) u osób poniżej 50. podczas gdy normalny odsetek jest "niższy niż 1". – Gdy to przeczytałem, stwierdziłem: "Ludzie, was trzeba postawić przed sądem" – wspominał dr Bhakdi w kwietniowym wywiadzie dla Journeyman Pictures10. Dr Bhakdi wskazuje, że gdyby w Niemczech wszystkie osoby poniżej 60. zostały zaszczepione, przełożyłoby się to na 60 zgonów wśród osób poniżej 55. z powodu tylko tego jednego rzadkiego powikłania w porównaniu do 52 zgonów związanych z covid-19 podczas całej pierwszej fali pandemii w niemieckiej populacji poniżej 60. – Jakże, na miłość Boską, korzyści mogą tu przeważać nad ryzykiem? – pyta. Co więcej, niemiecki wirusolog zaniepokojony jest tym, że objawy zakrzepów żylnych w mózgu – straszliwy ból głowy, mdłości, wymioty, zawroty głowy, paraliż, drżenia i tiki, drgawki, utrata słuchu, nieostre widzenie – były bardzo podobne do wielu spośród objawów opisywanych przez osoby, które doznały ciężkich reakcji poszczepiennych. – Powstawanie skrzepów w żyłach mózgowych może przynieść dowolne objawy, jakie tylko zechcecie – dodaje. Objawy te zbliżone są również do opisywanych przez pacjentów z ciężką postacią infekcji SARS-CoV-2 i z tzw. zespołem długiego covid-19 – utrzymującymi się i czasem wyniszczającymi skutkami długo po infekcji. Wspólnym mianownikiem wszystkich tych stanów jest okryte złą sławą białko kolca koronawirusa. W marcu 2021 r. badacze z Baylor College of Medicine donosili, że covid-19 jest głównie chorobą naczyniową, powodującą zaburzenia krzepnięcia krwi. Proste zjawisko łączenia się białka kolca z receptorami komórkowymi zwanymi receptorami ACE2, które rozrzucone są po całym organizmie, szczególnie na komórkach wyściełających powierzchnię tętnic i żył, wyzwala szereg patologicznych procesów, niczym wciśnięcie przycisku uruchamiającego krzepnięcie krwi11. W innym badaniu, opublikowanym w czasopiśmie Nature Neuroscience, stwierdzono, że gdy białko kolca wstrzykiwano bezpośrednio do krwiobiegu zwierzętom laboratoryjnym, występowały u nich objawy sercowo-naczyniowe. Co gorsza, odkryto, że jego część, zwana podjednostką S1, może przekraczać barierę krew-mózg, co z kolei może wyzwalać wszelkiego rodzaju skutki neurologiczne w rodzaju tych, których doświadczała Maddy, dr Hertz oraz tysiące innych osób, dokładnie tak, jak opisywał to dr Bhakdi12. Samo białko kolca koronawirusa jest więc niebezpieczne; sieje ono zniszczenie poprzez wywoływanie krzepnięcia krwi, przenikanie do mózgu i powodowanie tam neurologicznego chaosu, a także wiązanie się z receptorami na wielu rodzajach komórek i zakłócanie ich normalnego funkcjonowania. Czym jest białko kolca? Badacze sądzili, że białko kolca SARS-CoV-2 będzie doskonałym celem dla ich zupełnie nowej, nietestowanej na ludziach technologii szczepionkowej. Podczas gdy staromodne szczepionki wstrzykiwały zabite lub osłabione patogeny, rewolucyjne szczepionki przeciwko covid-19 wnikają bezpośrednio do wnętrza ludzkich komórek ze swym mRNA (lub innym wektorem w przypadku szczepionek Johnson & Johnson i AstraZeneca) i na pewien czas przejmują część maszynerii syntetyzującej białka komórkowe, by produkować białko kolca. Wyprodukowane białka kolca migrują ku powierzchni komórek, stając się w końcu widocznymi dla zawsze czujnej załogi układu odpornościowego, patrolującej krwiobieg. Gdy obce białko kolca zostanie dostrzeżone, uruchamia ono burzę działań obronnych i organizm, według planu producentów szczepionek, zostaje przygotowany do przeprowadzenia bezlitosnego ataku przeciwko każdemu patogenowi, który kiedykolwiek ponownie zaprezentuje ten kolec. Powikłanie po szczepieniu przeciwko COVID-19 - co mogło pójść źle? Wielkim problemem jest to, że najwyraźniej nikt nie wiedział, dokąd trafi mRNA. CDC mówią nam, że mRNA wstrzykiwane jest do mięśnia i stymuluje komórki mięśniowe w okolicy wstrzyknięcia do produkcji "nieszkodliwego" białka kolca13. W maju dr Byram Bridle, kanadyjski immunolog wirusowy i profesor nadzwyczajny medycyny weterynaryjnej na University of Guelph, udzielił zaskakującego wywiadu, ujawniając zgoła odmienny obraz. Zacytował on niepublikowane przedkliniczne dane Pfizera, pokazujące, że lipid, w którym zamknięte jest mRNA w szczepionkach przeciwko covid-19, nieoczekiwanie dostaje się do krwiobiegu i migruje do narządów w całym ciele, włącznie z jajnikami i macicą14. Badania biodystrybucji, prowadzone przez Pfizera na zwierzętach (ujawnione przez rząd Japonii) budzą lęk, ponieważ oprócz akumulacji w komórkach odległych okolic ciała potencjalnie toksycznych lipidów, powodujących mnóstwo własnych, możliwych problemów, sugerują one, że mRNA dostarczane za pośrednictwem lipidów będzie również pobudzać te komórki do produkcji białka kolca w tych okolicach15. Co dziwne, w eksperymencie nie było rzeczywistego mRNA. Dlaczego badacze nie włączyli wszystkich składników? Nie ma jednak powodu, by sądzić, że mRNA nie będzie przenoszone przez lipidy, tak jak w projekcie szczepionki, i nie będzie uruchamiać produkcji białka kolca w dowolnym organie, w którym nagromadzą się lipidy. Białko kolca może następnie wyzwalać bezpośredni atak immunologiczny na tkanki tych narządów lub niebezpieczne kaskady krzepnięcia krwi, jakie znamy z przebiegu covid-19. Rezultaty badań bezsprzecznie sugerują potencjalny wpływ na płodność i ciążę, jak również mogą wyjaśniać tysiące doniesień o nieregularnych cyklach miesiączkowych i poronieniach. Niepokojąca jest też myśl o produkcji białka kolca przez komórki narządów takich jak serce. Czy często dochodzi do zakrzepów krwi po szczepieniu? – Popełniliśmy wielki błąd. Nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy aż do dziś – powiedział dr Bridle, który w 2020 r. otrzymał rządowe stypendium na badania szczepionek przeciwko covid-1916. Dr Bridle zacytował również niedawne badanie z Harvardu, w którym stwierdzono, że podjednostka S1 białka kolca – ta, która może wnikać do mózgu – krąży w osoczu 11 spośród 13 zaszczepionych osób uczestniczących w badaniu17. Niemiecki lekarz Christof Plothe od czasu wprowadzenia szczepionek obserwuje w swej praktyce wzrost liczby problemów potencjalnie związanych z krzepnięciem krwi. Jak nam powiedział: "Obserwujemy przypadki utraty wzroku, zakrzepów obwodowej krwi żylnej i tętniczej, zawałów, niewydolności prawokomorowej, problemów oddechowych, udarów, silnych bólów głowy, otępienia o nagłym początku i innych zdarzeń o potencjalnie naczyniowym pochodzeniu. występujące znacznie częściej niż dotychczas i w dużej bliskości szczepienia". Zdaniem dr Plothe, jeśli zdarzenia te były związane z zakrzepami, to większość z tych zakrzepów była zbyt mała, by można było zobaczyć je na badaniach obrazowych. Zamiast tego zaczął on więc używać testu D-dimerów, który może wykazywać obecność krzepnięcia krwi w organizmie (chociaż nie pokazuje on, gdzie się to odbywa) i używany jest jako prognostyk ciężkości choroby spowodowanej covid-1918. Charles Hoffe jest lekarzem pracującym w Kanadzie, który w swej praktyce ogólnej w małym indiańskim miasteczku w Kolumbii Brytyjskiej zwrócił uwagę na znaczną liczbę pacjentów doznających poważnych problemów neurologicznych po otrzymaniu szczepionki przeciwko covid-19. Gdy zaczął stosować testy D-dimerów u swych świeżo zaszczepionych pacjentów, odkrył, że podwyższony poziom tego wskaźnika miało 62% z nich. Leczenie długotrwałego covid-19 Niezależnie od tego, czy zostałeś już zaszczepiony i obserwujesz u siebie objawy od czasu szczepienia, czy też cierpisz z powodu objawów, które utrzymują się po infekcji covid-19, winę ponosi białko kolca – występujące w naturze lub zaprojektowane specjalnie dla szczepionki. – Niekorzystna reakcja na szczepienie jest jak zachorowanie na covid-19, ponieważ wiele skutków ubocznych wirusa wywoływanych jest przez białko kolca, dziurawiące naczynia krwionośne, stymulujące układ odpornościowy i atakujące układ nerwowy – mówi brytyjska lekarka naturopatka, dr Sarah Myhill ( Bruce Patterson, były kierownik zakładu wirusologii w Stanford University School of Medicine i założyciel „jednokomórkowej firmy diagnostycznej” IncellDX, bada długotrwały covid-19. Testując markery immunologiczne, odnotował szczególny wskaźnik układu odpornościowego u osób cierpiących na tę odmianę choroby – a wskaźnik ten jest podobny u ludzi zmagających się z długotrwałym zespołem poszczepiennym covid-19. Jak wykazał on u tych osób, schemat ten powiązany jest z klasą specjalnych krwinek białych zwanych monocytami, które patrolują naczynia krwionośne i inne błony i wchłonęły białko kolca S1, roznosząc je po organizmie do 15 miesięcy. po zdiagnozowaniu obecności wirusa19. Komórki te, które są aktywowane przez ćwiczenia fizyczne, wywołują stany zapalne naczyń krwionośnych, wyjaśniające – w zależności od tego, w jakiej okolicy ciała wystąpią – szereg objawów długiego covid-19 i objawów po szczepieniu, włącznie z silnymi bólami głowy i nawrotami choroby po przeforsowaniu się. Ośrodek Leczenia Przewlekłego Covid-19 Bruce’a Pattersona ( oferuje programy leczenia trwające 4-6 tygodni, opracowane w celu obniżenia poziomu konkretnych markerów immunologicznych i przywrócenia równowagi układu odpornościowego. Stosuje się w nich 3 leki – 2 (przeciwwirusowy maravirok w połączeniu ze statyną) służą do obniżenia bardzo wysokich markerów immunologicznych i powstrzymania monocytów przed krążeniem i przywieraniem do naczyń krwionośnych, a 3. jest odsunięta na boczny tor gwiazda sagi covid-19owej – iwermektyna. Bruce Patterson mówi, że większość jego pacjentów odczuwa poprawę już po 2 tygodniach, a poprawa poziomu markerów układu odpornościowego staje się widoczna w pomiarach w ciągu 4 tygodni. Iwermektyna - zwalcza pasożyty i białka kolca Iwermektyna jest starym lekiem przeciwpasożytniczym o właściwościach immunomodulacyjnych i przeciwwirusowych. We wczesnym etapie pandemii zmieniono zakres jej stosowania, by użyć jej do walki z covid-19, a niedawno dokonana metaanaliza 11 badań wykazała, że iwermektyna zmniejsza potrzebę hospitalizacji i obniża śmiertelność o 56%20. Oxford University prowadzi aktualnie badanie z kontrolną grupą placebo nad użyciem iwermektyny w leczeniu covid-1921. Odpowiedzią instytucji zdrowia publicznego było oczernienie leku i utrudnienie lekarzom przepisywania go – co szeroko postrzegane jest jako manewr pozwalający szczepionkom zachować ich status autoryzacji do użytku w sytuacjach wyjątkowych. Producenci szczepionek mogą sprzedawać swe pośpiesznie przygotowane, eksperymentalne produkty tylko przy braku innego skutecznego sposobu leczenia. Niektórzy i tak biorą iwermektynę – w postaci weterynaryjnej. Rolnicy rutynowo leczą konie iwermektyną dostępną bez recepty jako 1,87% (w USA) pasta do odrobaczania koni, zawierająca zwykle również jabłkowy dodatek smakowy i olej kukurydziany. W krytycznych sytuacjach należy dostosować dawkę końską do wagi ciała człowieka. Do wczesnego leczenia ambulatoryjnego przeciwko covid-19 niezidentyfikowani lekarze zalecają minimalną dawkę 0,2 mg/kg/dzień przez 5-7 dni jako dodatek do innych środków leczniczych, takich jak cynk. Niektórzy twierdzą, że jest to dawka zbyt niska i powinno się powtarzać ją 2 lub 3 dziennie. Obecnie po raz kolejny zmienia się zakres stosowania tego leku – staje się on teraz częścią terapii długotrwałego covid-19 oraz zespołu poszczepiennego. Czy osoby zaszczepione mogą w przyszłości gorzej reagować na koronawirusa? Miliony ludzi przyjęły szczepionki przeciwko covid-19 i czują się dobrze. Jednakże dr Sucharit Bhakdi jest jednym z wielu naukowców, którzy ostrzegają, że iniekcje te nie są końcem tej historii. Paradoksalnie, gdy nadejdzie nowa fala koronawirusa, martwić się będą oni właśnie o osoby zaszczepione. Od kiedy zaczęto mówić o szczepieniach przeciwko koronawirusowi, naukowcy ostrzegają o zjawisku immunologicznym, zwanym wzmocnieniem infekcji zależnym od przeciwciał (ADE), szczególnie w przypadku szczepionek przeciwko koronawirusowi i innym wirusom chorób układu oddechowego. Ze zjawiskiem tym mamy do czynienia wtedy, gdy szczepionka "trenuje" układ odpornościowy, by "przesadnie reagował" na wirusa, a wynikające z tego uboczne uszkodzenia komórek zagrażają życiu. Może to wystąpić kiedykolwiek, gdy zaszczepiona osoba spotka się z tym lub z podobnym wirusem – czy to następnego dnia, w następnym sezonie, czy też w następnym roku, ponieważ układ odpornościowy ma długą pamięć. Zjawisko ADE udaremniło wcześniejsze próby opracowania szczepionek przeciwko syncytialnemu wirusowi oddechowemu (RSV), w których 2 dzieci zmarło po 10 miesiącach od szczepienia, gdy spotkały się one z prawdziwym wirusem. Zjawisko to występowało także przy każdej szczepionce przeciwko koronawirusowi, jaką testowano przed SARS-CoV-2, powodując "wzmocnione" choroby płuc u zaszczepionych zwierząt laboratoryjnych, co w 2012 r. skłoniło badaczy do ostrzeżenia naukowców, by zachowali ostrożność z wszelkimi szczepionkami przeciwko ludzkim koronawirusom22. Było to też powodem wycofania z Filipin nowej szczepionki przeciwko wirusowi denga, Dengvaxia, po tym, jak kilkadziesiąt zaszczepionych dzieci zmarło na chorobę, której szczepienie miało zapobiec23. – ADE sprawia, że wirus staje się bardziej zaraźliwy, niż byłby przy braku szczepionki – powiedział dr Robert Malone, ekspert w dziedzinie technologii mRNA, w wywiadzie udzielonym pod koniec lipca 2021 r., po doniesieniach o wyższych mianach wirusa u osób zaszczepionych niż niezaszczepionych24. Jak powiedział dr Malone: "Jest to dokładnie tym, co zobaczylibyśmy, gdyby nastąpiło wzmocnienie infekcji zależne od przeciwciał. To najgorszy koszmar wakcynologów". Jego zdaniem, najwyraźniej już się on zaczyna. Naturalne metody walki z kolcem Jodyna zabija drobnoustroje Stosowana miejscowo zabija przy kontakcie wszelkie drobnoustroje. Dr Sarah Myhill zaleca użycie kilku kropli płynu Lugola w inhalatorze solnym i wąchanie go tylko tyle, by poczuć zapach jodyny, w celu zmniejszenia obciążenia wirusowego w kanale nosowym i zapobiegania jego przedostaniu się dalej oraz uruchomieniu reakcji immunologicznej, jeżeli mieliśmy kontakt z wirusem. Nattokinaza działa przeciwzakrzepowo Substancja ta jest produktem z fermentowanych nasion soi, spożywanym głównie w Japonii. Po przeprowadzonych nad nią testach stwierdzono, że jest "uniwersalnym i silnym enzymem fibrynolitycznym, który może być użyty do walki z zakrzepami krwi". W jednym z badań, gdy psom z chemicznie wywołanymi zakrzepami krwi w dużej żyle nogi podano 4 kapsułki z nattokinazą (2000 FU/kapsułka), skrzepy rozpuściły się całkowicie w ciągu 5 godz. i przywrócony został prawidłowy przepływ krwi25. W kolejnym badaniu, modelującym zakrzepicę w tętnicy szyjnej, szczury, którym podano nattokinazę, odzyskały 62% przepływu tętniczego26. Inne badania wykazały, że nattokinaza spożywana jako pożywienie lub suplement może poprawiać u ludzi parametry związane z zakrzepami krwi27. Mniszek lekarski i owoc granatu chronią przed białkiem kolca Badacze niemieccy donosili ostatnio, że ekstrakt z suszonych liści pospolitego żółtego mniszka lekarskiego skutecznie powstrzymuje białko kolca przed wiązaniem się z receptorami ACE2, czyli główną drogą wnikania kolca do komórek28. Inne badanie z 2021 r., przeprowadzone przez włoskich uczonych, koncentrowało się na ekstraktach ze skórki owoców granatu, która zawiera związki o własnościach przeciwwirusowych i przeciwutleniających, a także, jak wykazano, chroniących przed przewlekłymi chorobami zwyrodnieniowymi, cukrzycą typu 2, miażdżycą i chorobami układu krążenia. Badacze odkryli, że ekstrakt ze skórki granatu i jej główne składniki mogą zapobiegać wiązaniu się białka kolca z receptorami ACE2 in vitro, co sugeruje, że mogą one również uniemożliwiać kolcom wnikanie do wnętrza komórek gospodarza29. Dla zapobiegania infekcjom (i ADE), jak również długiemu covid-19 i objawom poszczepiennym, dr Myhill zaleca stosowanie tych 4 taktyk: Witamina D – Osoby mające jej najniższe stężenie są tymi, które umierają na covid-19 – mówi dr Myhill30. – Dlatego koronawirus częściej zabija ludzi o ciemniejszej skórze, ponieważ nie produkują witaminy D tak skutecznie. Związek ten jest również silnym modulatorem układu odpornościowego. Przy dawkach do 10 tys. witaminy D3 dziennie nigdy nie wykazano, by wywoływała ona skutki uboczne, a dawki te są odpowiednikiem ok. 1 godz. opalania się. Niektórzy zalecają dawkę 20 tys. Jak mówi dr Myhill: "Jeżeli masz wątpliwości, zbadaj poziom witaminy D we krwi". Dieta ketogeniczna/paleo Podatność na zakażenie koronawirusem i długotrwały covid-19 – wzrasta wraz z nadmierną masę ciała31. Najszybszym i najzdrowszym sposobem obniżenia wagi i poziomu cukru we krwi jest, jak twierdzi dr Myhill, spalająca tłuszcz i uboga w węglowodany dieta ketogeniczna. Wykazano również, że zwalcza ona szereg schorzeń na tle zapalnym, od chorób serca po chorobę Alzheimera32. Witamina C We wczesnym okresie pandemii udowodniono, że kwas askorbinowy, przeciwwirusowa supergwiazda, chroni osoby zarażone covid-19. Jak mówi dr Myhill, badania wykazują, że już dawka 10 g, podawana raz dziennie pacjentom na oddziale intensywnej opieki medycznej, wystarczy, by uchronić ich od śmierci i umożliwić szybsze wyjście ze szpitala. Dr Myhill wyjaśnia, że do nasycenia organizmu potrzeba "co najmniej 5 g witaminy C dziennie". Białko kolca - rozwiązanie homeopatyczne: indyjski czerwony skorpion Jeremy Sherr, znany homeopata, mieszkający w Tanzanii, gdzie wraz z żoną Camillą założył w 2008 r. Homeopathy for Health in Africa ( mówi, że leki homeopatyczne mają "nieco inne podejście" niż leczenie farmaceutyczne oraz podejścia żywieniowe i skoncentrowane na stylu życia. "Zamiast wzmacniać układ odpornościowy, przekierowujemy go". Homeopaci tacy jak Sherr zbierają wszystkie objawy danego schorzenia i rozpatrują je łącznie, na zasadzie "pełnego ula", zanim wybiorą odpowiedni lek. Przeciwko uszkodzeniom wywołanym przez szczepionkę covid-19 opracowali oni wyjątkowy lek homeopatyczny, oparty na indyjskim czerwonym skorpionie, najbardziej zabójczym skorpionie na świecie, wywołującym również szeroki zakres objawów doświadczanych przez osoby po szczepieniu, i byli już świadkami szybkiego wyzdrowienia wielu pacjentów. Nie ma jednak 2 takich samych ludzi, więc Sherr zaleca zwrócenie się o pomoc w leczeniu do profesjonalnego homeopaty. Bibliografia Vaccine Adverse Event Reporting System, (data as of Jul 30, 2021) Agency for Healthcare Research and Quality, “Electronic Support for Public Health - Vaccine Adverse Event Reporting System (ESP:VAERS),” Grant Number: R18 HS017045. JAMA, 2021; 325: 1562–5 Nice, Jul 29, 2021. vaccination WHO, Jul 9, 2021. CDC, Mar 19, 2021; Table 1, Scenario 5 “Current Best Estimate.” Fox6 News Milwaukee, Jun 28, 2021. WHO, Mar 17, 2021. Circulation Res, 2021; 128: 1323–6 Nat Neurosci, 2021; 24: 368–78 CDC, Mar 4, 2021. ON Point with Alex Pierson, May 27, 2021. CBC News, May 21, 2020. Clin Infect Dis, 2021; ciab465 J Thromb Haemost, 2020; 18: 2408–11 bioRxiv “Meta-analysis of randomized trials of ivermectin to treat SARS-CoV-2 infection,” PLoS One, 2012; 7: e35421 Science, Apr 24, 2019; doi: Acta Haematol, 1990; 84: 139–43 Biol Pharm Bull, 1995; 18: 1194–6 Int J Mol Sci, 2017; 18: 523 bioRxiv Front Chem, 2021; 9: 638187 Front Public Health, 2021; 9: 624559 Science, Sep. 8, 2020; Ageing Res Rev, 2010; 9: 273–9 Medicine, 2021; 100: e25876 Spis treści Jakie mogą być powikłania po szczepieniu przeciwko COVID-19? Objawy poważnych powikłań poszczepiennych Zakrzepy krwi po szczepieniu przeciwko COVID-19 Czym jest białko kolca? Powikłanie po szczepieniu przeciwko COVID-19 - co mogło pójść źle? Czy często dochodzi do zakrzepów krwi po szczepieniu? Leczenie długotrwałego covid-19 Czy osoby zaszczepione mogą w przyszłości gorzej reagować na koronawirusa? Naturalne metody walki z kolcem Białko kolca - rozwiązanie homeopatyczne: indyjski czerwony skorpion Autor publikacji: ARTYKUŁ UKAZAŁ SIĘ W: O Czym Lekarze Ci Nie Powiedzą 2/2022 . 132 10 301 391 72 743 464 56

cała prawda o miasteczku